piątek, 2 grudnia 2016

3. Niema kłótnia

Internet nie był dobrym źródłem informacji. Alicja odnosiła wrażenie, że wszyscy członkowie rodziny jej matki są przewrażliwieni na punkcie swojej prywatności. Jeśli już znalazła na portalach społecznościowych kogoś z dalszej rodziny i tak nie miała pewności czy to jest odpowiednia osoba – brak zdjęcia, podstawowych informacji czy wglądu do znajomych nie pozwalał na jakąkolwiek identyfikację. Do trójki najbardziej prawdopodobnych ludzi napisała wiadomość. Zrezygnowała z tej formy poszukiwań po kolejnym zapisanym nazwisku i znaku zapytania obok niego. Według informacji znalezionych w wyszukiwarce do jakiejś części potrzebnych jej danych powinna dotrzeć przez księgi parafialne. Koniecznie musiała odwiedzić kościół, w którym jej dziadkowie brali ślub. Może tam znajdzie chociaż imiona pradziadków.
Piątkowy poranek był dla wielu ciężką bitwą ze snem na powiekach. Alicja jednak nie odczuwała żadnego zmęczenia. Siedziała w ostatniej kościelnej ławce wpatrując się w ołtarz. Kapłan mówił wyuczone formułki, wykonywał te same ruchy. Dziewczyna nie słuchała słów, starała się powtarzać gesty tych kilku obecnych na porannej mszy. Nie myślała o czymś szczególnym. Pozwoliła sobie na swobodę. Wspominała urywki rozmów z Gabrysią, z rodzicami i ciocią Karoliną; zdjęcia z albumu przedstawiające spokrewnionych z nią ludzi; dziwny sen, w którym była zwierzęciem. To wszystko zdarzyło się tak nagle i szybko, że teraz wydawało się odległą przeszłością. Jakby całość splotów dziwnych wydarzeń to tylko jakaś historia przeczytana w Internecie, która zupełnie nie dotyczy jej osoby.
– Idźcie w pokoju Chrystusa! – Śpiewny głos księdza wyrwał ją z zamyślenia.
Spojrzała na niego podejrzliwe.
„Weszłam na poświęconą ziemię. Nie jestem opętana.” Odetchnęła lekko, a na jej ustach pojawił się uśmiech. „W takim razie, co mi dolega?”
Msza dobiegła końca. Wierni zaczęli wstawać ze swoich miejsc i kierować się do wyjścia. Alicja czekała, aż każdy opuści budynek. Dostrzegła kościelnego gaszącego kolejne świecie. To był dobry moment, aby zrealizować następny punkt planu.
Proboszcza złapała, kiedy otwierał drzwi zakrystii. Mimo jego potężnej budowy i małych oczek próbujących przewiercić ją na wylot, czuła się od niego po prostu lepsza. Nie potrafiła znaleźć odpowiedniejszego określenia na to uczucie.
– Szczęść Boże, w czym mogę pani pomóc?
– Bóg zapłać – odpowiedziała automatycznie. – Czy mógłby mi ksiądz pomóc w uzyskaniu informacji o mojej rodzinie?
– Dopiero od niedawna jestem tutaj proboszczem, nie znam wszystkich parafian, jednak mogę spróbować. – Uśmiechnął się do niej, zamykając drzwi.
– Najlepiej byłoby, gdybym mogła zajrzeć w księgi parafialne – odpowiedziała nieśmiało. – Wie ojciec, akty urodzenia, zgonu, może małżeństwa.
– Księgi parafialne? To są dane osobowe, które mogę ci pokazać, jeśli masz upoważnienie konkretnej osoby lub członka najbliższej rodziny, jeżeli ten ktoś nie żyje.
Kapłan wyminął ją chowając klucze do sutanny. Alicja zmarszczyła brwi.
– Proszę zaczekać. – Ścisnęła go za ramię, a on odwrócił się na pięcie. – Naprawdę, ojciec nie mógłby zrobić dla mnie wyjątku?
Spojrzała w czarne źrenice. Nie dostrzegła w nich żadnego oporu, a całe jego ciało jakby się rozluźniło.
– Tak, myślę, że tak. – Pokiwał głową. – Chodźmy.
Dziewczyna stała chwilę zaskoczona działaniem własnych słów.
Nikt nigdy nie powiedział, że kancelaria parafialna była dużym i przestronnym pomieszczeniem, jednak na pewno była w pełni zagracona. Papiery zajmowały każdą wolną przestrzeń. Mężczyzna przeszedł przez środek i stanął za biurkiem.
– Co chce pani wiedzieć?
– Byłabym wdzięczna za każdą informację o kimkolwiek o nazwisku Lipiec.
Ksiądz przeleciał wzorkiem przez pokój.
– Lipiec? – Najpierw podszedł do jednej z półek, potem klęknął przy kartonie, żeby skończyć przy otwartej szafce. – Może pani podać konkretne imiona?
– Elżbieta i Alicja – odpowiedziała próbując zajrzeć do środka. – Szczególnie Alicja.
– Proszę bardzo. – Przed nią wylądowały dwie teczki. – Oto one.
~*~
Alicja weszła do domu z większą ilością pytań, niż o poranku. O ile wszystkie dane o jej matce się zgadzały, tak informacje o babce były, co najmniej, w połowie dziwne. Według ciotki urodziła się w Pustkowiu Włodzijarskim, ale akta twierdzą, że w Warszawie. W księdze małżeństw nie było żadnych wskazówek, o których by nie wiedziała. Podobno piętnaście lat temu zginęła razem z mężem w wypadku, ale nie znalazła ich aktów zgonu. Dlaczego o niczym nie wiedziała? Czy rodzice zataili coś przed nią i jej bratem? Na czyj grób jeżdżą, co roku w pierwszego listopada?
W pokoju usiadła przy biurku tak energicznie, że je przesunęła. Szybkim ruchem otworzyła laptopa i nacisnęła przycisk „włącz”. Zaczęła wyłamywać stawy w dłoniach czekając, aż pokaże się pulpit. Nagle zamarła przed ekranem, a następnie pobiegła do sypialni rodziców. Zatrzymała się przed komodą, gdzie przechowywane były wszystkie rodzinne dokumenty. Nie miała nadziei na znalezienie czegokolwiek wartościowego, ale chciała spróbować. Przy sprawdzaniu drugiej kupki papierów usłyszała charakterystyczny dźwięk oznajmiający gotowość do pracy komputera. Zignorowała to zamykając szufladę z hukiem i otwierając następną. Warknęła przez zęby, kiedy niczego nie znalazła. Rozdrażniona wróciła do siebie, ponownie siadając przy biurku.
Kilka ruchów palcem i trochę więcej wystukanych klawiszy wprowadziło ją na stronę wyszukiwarki. Tak naprawdę nie miała pojęcia, gdzie znajduje się Pustkowie Włodzijarskie. Internetowe mapy skierowały ją na południe Polski, na Jurę Krakowsko-Częstochowską, do wsi z trzech stron otoczonej lasem. Docierała tam jedna droga asfaltowa, oddalona od głównej ulicy i przy okazji jedynego przystanku o kilka kilometrów. Jęknęła myśląc nad podróżą.

Godzina szesnasta przyszła szybciej, niż Alicja się spodziewała. Usłyszawszy dźwięk otwieranych drzwi, wzdrygnęła się stojąc przy na wpół spakowanej torbie. Przesunęła ją nogą pod biurko. Pierwsza do mieszkania weszła matka, za nią ojciec z reklamówkami. Filip wyszedł, aby się z nimi przywitać. Dziewczyna zacisnęła jedną z dłoni w pięść. Drugą położyła na albumie. Wzięła głęboki oddech. Wszystkie emocje, które czuła do tej pory opadły. Uśmiechnęła się lekko. Postawi na swoim za wszelką cenę.
Wśliznęła się do kuchni. Ojciec wypakowywał zakupy, brat wkładał je do szafek, a matka stała nad garnkiem z zupą. Każdy z nich coś robił. Nawet nie zauważyli jej przyjścia.
– Musimy porozmawiać – powiedziała chcąc zwrócić ich uwagę.
– O, już przyszłaś to pomóż chłopakom – odpowiedziała kobieta dosypując przypraw do potrawy. – Jeśli będzie miejsce na stole to wyjmij talerze.
Z zaciśniętymi zębami Alicja włożyła do szafki kilogramowe opakowanie soli. Po prostu ją zignorowali. Zlekceważyli. Wyciągnęła cztery głębokie naczynia i z większym niż zazwyczaj uderzeniem postawiła je na stole.
– Ala, trochę nie doprawiłaś tej zupy, ale ja to już zrobiłam. Daj talerz.
Ojciec z Filipem siedzieli już przy stole. Młodszy zapatrzony w swój telefon, starszy ukradkiem zerkał na swoją córkę. Coś zdecydowanie nie było tak, jak powinno. Już wczoraj odczuł obcą energię, jednak dzisiaj po prostu z niej emanowała.
– Musimy porozmawiać – powtórzyła Alicja dosadniej.
– O czym? – Matka podała jej pełny talerz.
– O dziadkach. – Pełne naczynie zostało postawione przed mężczyzną, puste podane Elżbiecie. – Czy oni naprawdę nie żyją?
Kobieta ze spokojem nalała zupę.
– Jeżeli mówisz o moich rodzicach to tak, naprawdę nie żyją. – Filip dostał obiad.
– W takim razie, dlaczego w kościele, gdzie znalazłam odpis aktu urodzenia babci, wpis na temat zawarcia ślubu z dziadkiem nie znalazłam jej aktu zgonu?
Kolejny talerz nie dotarł na stół. Elżbieta zatrzymała go w dłoni, odkładając chochlę.
– Pewnie, dlatego że nasz proboszcz robi porządki w papierach, co sam zapowiedział kilka tygodni temu i gdzieś to zapodział.
Kobiety stały naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem. Jacek nawet nie zauważył, kiedy jego syn wyszedł. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Czuł unoszące się cząstki energii. W normalnym stanie powinny swobodnie poruszać się we wszystkich kierunkach. Nie mógł tego tak zostawić. Wstał. Wyciągnął dłoń w stronę córki, ale ta złapała ją nie przerywając kontaktu z matką.
– Nie dotykaj mnie.
Już słyszał kiedyś tą nutkę goryczy w głosie, która na pewno nie należała do jego córki. Nie musiał długo przypatrywać się sytuacji, aby wiedzieć, że pośrodku kuchni toczy się niema kłótnia. Zabrał rękę. W oczach żony widział kryształki. Wyszedł.
~*~
Filip nie wiedział, co się dzieje. W środę to dziwne napięcie podczas obiadu, wczoraj atmosfera, którą można kroić nożem. Rodzice nie chcieli z nim rozmawiać, zbywali go prostymi słowami nie siląc się na coś konkretnego. Patrzył na kanapki leżące przed nim i jadł je oczami. Nie był ani trochę głodny. W dodatku pół nocy dręczył go dziwny sen. Byli w nim rodzice, których, chociaż dokładnie widział, prawie nie słyszał. Siedzieli razem z jakimś mężczyzną w kawiarni. Nieznajomy był odwrócony do niego plecami.
– A jak się czuje twój ojciec? – zapytała nerwowo matka, przerywając niezręczną ciszę.
– Ma teraz sporo pracy, ale ogólnie jest dobrze, dziękuję – Znajomy głos prawie szeptał. – Przepraszam, że dopiero teraz przyjechałem.
– Nic się nie stało. Opowiedz nam o wszystkim.
Filip wstrzymywał oddech, aby wychwycić każde słowo. Wydawało mu się, że ma zatkane uszy.
– Pewnie wiecie o babci Kornelii? – zapytał mężczyzna, ale nikt nie odpowiedział. – Już od dłuższego czasu nie było z nią najlepiej. Ostatnio jednak się pogorszyło na tyle, że nie ma siły, aby wezwać wszystkich.
– Dlatego przyjechałeś? – Ojciec, jako jedyny mówił w miarę
– Tak, nikt nie chce, aby dowiedział się o tym ktoś niepowołany. – Zapadła długa pauza. – Dzwoniliście dzisiaj do taty, tak? Coś mi wspominał.
– Tak, chcieliśmy...
Wypowiedź matki przerwał dzwonek, na co Filip podskoczył. Obudził się zlany potem. Mięśnie bolały go, jakby przez wiele godzin były napięte. Chłopak nie był pewny czy to, co zobaczył było tylko sennym koszmarem. Wyczuwał w tym cząstkę prawdy, chociaż nie do końca wierzył swoim przeczuciom.
Z rozmyślań wyrwał go trzask drzwi wejściowych. Zerknął na zegar, jeśli wyjdzie teraz zdąży jeszcze złapać Alicję i z nią porozmawiać. Przelotnie spojrzał na talerz kanapek. Zacisnął zęby, wbiegł tylko do pokoju po torbę i wyszedł z mieszkania.
Jego siostra wychodziła z klatki, kiedy krzyknął:
– Ala!
Odwróciła się. W pierwszej chwili myślał, że to nie ona. Mrugnął, a jej blond włosy zrobiły się matowoszare, oczy zaszły mgłą, a na twarzy pojawiły się zmarszczki. Jednak zaraz potem wszystko wróciło do normy.
– Filip? Co się stało?
Wyszli razem na zewnątrz.
– Co się stało? – powtórzył po niej. – Dobra, zacznijmy od początku. Pytasz o rodzinę ze strony matki, ojciec ucina temat. Wczoraj wychodzisz gdzieś zanim wszyscy wstaną, mówisz o dziadkach, że niby żyją, coś o jakichś aktach, a teraz? Powtórka z wczoraj, nikomu nic nie mówiąc ze spakowaną torbą i plecakiem! – Nawet nie zauważył, kiedy podniósł głos.
Alicja spojrzała na niego spod przymrużonych oczu.
– Nie wiesz tego, co wiem ja – odpowiedziała mu sucho. – Nie masz pojęcia, co oni przed nami ukrywają! Chcąc się czegoś dowiedzieć muszę wyjechać z Warszawy. – Odsunęła się, gdy z klatki wyszła sąsiadka. Odczekała, aż ta odejdzie i dokończyła: – Wrócę za kilka dni, będę starała się być cały czas pod telefonem, ale nie gwarantuję, że będę miała sygnał. A tobie życzę powodzenia. Szpakowa pewnie słyszała, więc plotka już o nas pójdzie.
Filip westchnął głęboko i splótł palce z tyłu głowy.
– Szpakowa i jej koleżanki to teraz najmniejszy problem. Gdzie ty w ogóle jedziesz?
– Pustkowie Włodzijarskie.
– Ty słyszysz, jak to brzmi? – Zaśmiał się. – Jadę na Pustkowie, zaznaczam Pustkowie, Włodzijarskie szukając czegoś o mojej rodzinie, bo rodzice nie chcą mi nic powiedzieć, więc nie wiem czy będę miała sygnał – przedrzeźniał ją.
– Nie rozumiesz – odpowiedziała zaciskając palce na brwiach. – Nie wiem czy w ogóle to zrozumiesz, ale ja po prostu muszę tam jechać, okej? Muszę.
Między rodzeństwem zapadła cisza. Dziewczyna wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz.
– Muszę lecieć, mam pociąg, a powinnam jeszcze pogadać z Gabrysią.
– Ktoś powinien porządnie strzelić cię w łeb, ale nie wiem czy to by zadziałało. – Pokręcił przecząco głową. – Gabi wie i na to pozwala?
– A czy potrzebuję czyjegoś pozwolenia? Nie. – Objęła brata ramieniem. – Idę, na razie.
– Powodzenia, odezwij się potem.
Mruknęła na potwierdzenie i odeszła. Filip nigdy nie wierzył w przeczucia, ale tym razem było tak silne, że nie mógł go zignorować. Dzieje się coś złego.
~*~
Na Dworzec Główny leciała niczym strzała. Nie mogła się spóźnić. Musiała zdążyć przed przyjazdem pociągu. Chciała z nią porozmawiać twarzą w twarz. Co ona sobie wyobraża? Czy właśnie to miała na myśli mówiąc „genialny pomysł”? Dziewczyna biegnąc prawie wpadła na mężczyznę z walizkami i o milimetry minęła się z małym chłopcem. Nie mogła się spóźnić.
Alicję zauważyła prawie od razu. Stała na środku peronu z plecakiem na ramieniu i torbą sportową między nogami. W dłoni trzymała telefon. Gabrysia podeszła do niej i dotknęła ramienia.
– Cześć – przywitała się. – Ty tak na poważnie z tym?
– Cześć – odpowiedziała i zrobiła krótką pauzę. – Na poważnie? Na żarty? Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Czy to coś zmieni?
– Czekaj, co? – Zmarszczyła brwi. – Rozumiesz siebie? Bo ja ciebie nie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Spojrzała gdzieś za kuzynkę, jakby zobaczyła kogoś znajomego w tłumie. Młodsza odwróciła się, ale zobaczyła tylko ludzi zbierających się przy krawędzi peronu i wjeżdżający pociąg.
– Po prostu muszę tam jechać, okej? – Alicja objęła ją ramieniem i uściskała mocno. – Życz mi szczęścia.
– Szczęścia? Dziewczyno jedziesz gdzieś w ciemno! Mogą cię okraść, zgwałcić i zabić – nastolatka mówiła przez zaciśnięte zęby. – Ale co cię to obchodzi, nie? Musisz się dowiedzieć, dlaczego rodzice nie chcą ci powiedzieć o swojej rodzinie. Widocznie mają jakieś powody, nie?
– Nie zrozumiesz – odpowiedziała krótko. – Nikt tego nie zrozumie, bo na nikogo ten album nie działa tak, jak na mnie.
Zapadła cisza przerwana piskiem hamującego pociągu.
– Może masz rację, ale pomyśl logicznie, co ty robisz? Całe życie myślisz racjonalnie, a ostatnie dni to jak nie ty!
– Po prostu daj mi tam jechać, dobra? – Spojrzała na otwarte drzwi wagonu. – I kiedy mnie nie będzie to nie wchodź do fabryk, okej?
Na każde z pytań Gabrysia wzruszyła ramionami.
– Do zobaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz