piątek, 18 listopada 2016

1. Ona chyba umiera

Kornelii nigdy nie było po drodze ze szpitalami. Nie lubiła widoku chorych ludzi, zależnych od najbliższych albo, co gorsze!, od tych pożal się Boże pielęgniarek czy opiekunek. Te kobiety nie potrafiły zrobić cokolwiek dobrze. Poczynając od zwykłej rozmowy („Ładna pogoda, prawda pani Kornelio? Przykro mi, ale nie znam Schillera”), kończąc na pościeleniu łóżka („To tylko poduszka, pani Kornelio. Musi być równo?”) czy chęci pomocy w ubiorze (jakby sama nie potrafiła!). Co jej po ładnej pogodzie za oknem, skoro nie może poczuć wiatru na własnej skórze? Po co jej zbliżające się lato, jeżeli ona sama zbliża się do zimy? Nie mogła chociażby ubrać się w swoje jedwabne czy lniane koszule, ale musiała zakładać okropny szpitalny uniform. W dodatku ten wszechobecny zapach. Unosił się na holu, korytarzach, w toaletach i w każdym pokoju. Pachniało chorobami, zarazkami. Czuć było niedołężność i śmierć.
Kornelia wiedziała, że jest chora. Jej ciało nie funkcjonowało tak, jak wcześniej, ale umysł był sprawny. Rodzina dobrze zdawała sobie z tego sprawę, że jest w stanie rozporządzać rodzinnym majątkiem. Dlatego okazywali jej resztki należytego szacunku. Za każdym razem, kiedy ktoś młodszy ją odwiedzał wiedziała, że jest przerażony formą rozmowy. Jej dusza działała świetnie.
Nie mogła pozwolić sobie na fizyczne słabości. Nie w tym momencie. Nie teraz, gdy wszystko zaczyna się tak dobrze układać. To ona doprowadziła do sytuacji, gdzie na żadnym planie nie są zagrożeni, gdzie każdy ich szanuje. Jeśli teraz odejdzie jakiś młody szczyl przejmie jej miejsce, zniszczy dekady pracy, zignoruje tradycję i nikt nie będzie czuł się bezpieczny. Wrócą dawne czasy. Nie mogła do tego dopuścić. Musiała wrócić do formy.
Dlatego wczoraj zdecydowała się na coś, czego nie wykonywał nikt od pokoleń. Żaden z jej przodków nie był na tyle odważny, aby się go podjąć. Stosowali go inni, na których myśl wszyscy drżeli. Kornelia mogła tylko na tym zyskać. Wystarczyło tylko zebrać myśli
Musiała się w pełni skoncentrować. Chociaż nigdy nie lubiła technologii dwudziestego pierwszego wieku, była skłonna przyznać rację młodym, że czasem się przydaje. Pełne skupienie osiągała tylko dzięki muzyce. Händel, Mozart, Bach, Hasse i inni niemieccy kompozytorzy znaleźli się na jej playliście. Włączyła odtwarzacz, a z głośników zaczęło płynąć Gute Nacht Schuberta.
~*~
O dziesiątej rano rtęć w termometrach w Warszawie zbliżała się do dwudziestu dwóch kresek. Taka temperatura zachęciła znaczną część społeczeństwa to wyjścia z zimnych murów mieszkań. I w ten sposób miasto tętniło życiem. Na ulicach ludzie spieszyli za swoimi sprawami, lekceważąc wszystkich wokół. Dużą część stanowili studenci, którzy urwali się z zajęć, żeby posiedzieć w parkach. Dzieci w szkołach maślanym wzrokiem spoglądały za okno. Jedną z nielicznych grup, która ignorowała w dużym stopniu poranną pogodę byli maturzyści odsypiający nieprzespane wcześniej noce.
Podobnie robiła Agata Hagar, która dopiero zjadła śniadanie. Nie widziała sensu w zrywaniu się bladym świtem, skoro nie miała żadnych zobowiązań. Także spanie do południa nie za bardzo wpasowało się w jej naturę. Więc kilka minut przed dziesiątą rano siedziała w cichej kuchni mając przed sobą kanapki, kubek zielonej herbaty i smartfona.
Wgryzając się w kanapkę, a jednocześnie przeglądając zdjęcia na Instagramie, wciąż myślała nad tym, jak kilka dni temu opowiadała po angielsku, co dzieje się na obrazku leżącym przed nią. Pamiętała dokładnie, co mówiła i była przekonana, że teraz zrobiłaby to bardziej udanie. Przecież wtedy po prostu marnie sylabizowała. Przecież wtedy w myślach brzmiało to jak mistrzostwo świata.
Kończąc herbatę do głowy przyszło wspomnienie wypracowania na polskim: o okrucieństwie i dobroci. Chociaż wiedziała, że napisała to najlepiej, jak tylko potrafiła, nie mogła pozbyć się uczucia, że coś w tym było nie tak. Może to odniesienie do przykładu z życia jej nie pasowało? Może użycie „Zbrodni i Kary” było złym pomysłem? Przy wkładaniu naczyń do zmywarki zdecydowała: zrobiła, co mogła, żeby uzyskać jak najwyższą liczbę punktów i nie zamierza patrzeć już na szkolne książki, które wciąż zabierały miejsce na półce.
Z tego powodu kilka minut później weszła do pomieszczenia, gdzie panowała prawdziwa ciemność. Mrok osiadł na podłodze, ścianach i rzeczach z sentymentalną wartością. Agata szybko odnalazła dłonią włącznik na chropowatej ścianie. Po chwili zaświeciła się słaba, niedająca za wiele blasku jarzeniówka nad wejściem. Wystarczyła jednak, aby zauważyć złożone płasko kartony przy przeciwnej ścianie. Dziewczyna przeszła obok małego stosu paczek i trzech rowerów opartych o mur. Sięgnęła po tekturę, ale coś się pod nią poruszyło. Zachowując może nie zimną, ale letnią krew, na bezdechu podniosła papier do góry. Odskoczyła z piskiem. To coś zaskrobało pod kartonem i wyszło, ukazując swoją sylwetkę w zimnym świetle.
Ogromne, tłuste cielsko trzymało się na cienkich, w stosunku do sylwetki, nóżkach. Stanął tak, jakby zwrócił się do Agaty przodem i obserwował. Każdy jej nagły ruch mógł spowodować atak. Widziała, jak jego odnóża lekko się uginają. Była pewna, że zaraz skoczy na nią. Zaatakuje z całą siłą. Dotknie skóry, podrażni nerwy. A co najgorsze – przebije skórę, ukąsi. Kto ją znajdzie w ciemnej piwnicy? Nikt. Zupełnie nikt jej nie uratuje. Podobne i gorsze myśli przelatywały przez głowę dziewczyny.
Powoli zaczęła się cofać. Wiedziała, że jeśli pójdzie prosto do tyłu to trafi do drzwi. Nie spuszczała wzroku z pająka. Krok za krokiem. Zatrzymała się, kiedy kilka centymetrów obok wielkiego pojawił się inny, z dużo szczuplejszym tułowiem. Mniejszy w ułamku sekundy zaatakował drugiego. Agata pisnęła. Stworzenia przetoczyły się kawałek. Dziewczyna wykorzystała to do szybszego wycofania. Łokciem szturchnęła wystające pudło, zwalając dwa inne. Rzeczy runęły na podłogę z łoskotem, a ona razem z nimi. Po opadnięciu kurzu nigdzie nie mogła dostrzec zwierząt. Wstała szybko i wybiegła na korytarz.
Nie chciała tam wracać. Nawet pomimo tego, że nie zdobyła tego, po co poszła. Oparła ręce na kolanach. Wciągała powietrze głęboko do płuc nosem, wypuszczała ustami. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie czuje charakterystycznego ucisku klucza w kieszeni szortów. Włożyła dłoń do obu przednich kieszeni i obu tylnych. Nie poczuła zimnego metalu. Odwróciła się. Przyjrzała się dokładniej podłodze piwnicy. Dostrzegła swój breloczek obok miejsca, w którym upadła. Wciąż czuła obecność dwóch małych potworów, ale nie miała innego wyboru. Musiała wrócić.
„Spokojnie. To nic. Dwa małe pajączki, które bardziej boją się mnie, niż ja ich”, powtarzała w myślach słowa ojca. „Małe pajączki, które są bardziej wystraszone ode mnie, bo to ja mogę je zgnieść butem. To tylko małe skurczybyki, które mogę spokojnie zabić.”
Z zaciśniętymi zębami, oderwała się od chłodnego muru. Z sercem chcącym wyrwać się z klatki żeber, rozejrzała się po podłodze piwnicy. Uspokoiła oddech na tyle, na ile mogła, chociaż wciąż czuła charakterystyczne uderzenia mięśnia. Krew pulsowała w uszach. Wzięła głęboki oddech. Przekroczyła próg. Na paluszkach przeszła dwa kroki, uważnie się rozglądając, jakby nie chciała obudzić monstrum. Powoli kucnęła. Jej ręka w trakcie sięgania po klucz zmieniła kierunek i dotknęła starego woluminu, leżącego centymetr dalej. Spokój, jaki ją ogarnął chwilę później był nadzwyczajny. Już nie interesowały ją dwa wcześniej widziane pająki, obojętna była jej matura, miała gdzieś wszystkie dotychczasowe problemy. Przechyliła się do tyłu i usiadła na zimnej podłodze. Czas się zatrzymał.
Nie wiedziała, ile minut spędziła wpatrzona w starą oprawę. Jej duch opuścił organizm i był w wyimaginowanym raju. Tylko ona, soczyście zielona trawa, Słońce dające przyjemne ciepło oraz trel ptaków. Nie potrzebowała niczego więcej. Rozkoszowała się promieniami i lekkością ciała. Lekki zefir owiał jej twarz. Przypomniały jej się pierwsze wakacje nad polskim morzem. Godzina szósta rano, prawie pusta plaża, ona, malutki Filip z rodzicami. Była wtedy brzdącem, którego największą obawą było spóźnienie się na bajkę w telewizji. Jak ona chciała wrócić do tych czasów!
W pewnym momencie po prostu wróciła myślami do chłodnej i ciemnej piwnicy. Ocknęła się z letargu. Zamrugała kilkukrotnie i rozejrzała się, żeby być pewną, gdzie jest. Jej wzrok zatrzymał się na zwiniętej czarnej kulce. Od razu przypomniała sobie, co przed kilkoma chwilami widziała tutaj. Zgarnęła dłońmi klucze wraz z książką. Wybiegła.
Szmery? Drapanie? Szelest? Spojrzała dookoła siebie, ale nie zauważyła nic dziwnego. Obracała się wokół własnej osi. Ściany nachyliły się do niej. Ktoś krzyknął. Pisk przeszył jej ciało. Mimowolnie wygięła kręgosłup w nienaturalną pozycję. Szepty wbijały się małymi igiełkami prosto do kości. Agata chciała wrzasnąć, ale nie mogła. Otwierała usta, wydychała powietrze, ale struny głosowe nie chciały jej słuchać. Jakaś część podświadomości dziewczyny przyjmowała je, rozumiała, identyfikowała z nimi. Wiedziała, co oznaczają, chociaż brzmiały jakby mówiono w starożytnym języku. Strach? Rozgoryczenie? Złość? Mieszanka uczuć przeszła przez umysł.
Coś przeciągle zgrzytnęło.
Agata upuściła książkę i klucze. Oparła dłoń o zimną ścianę, podtrzymywała się. Pisk dawno nieoliwionych zawiasów wrzynał się w uszy. Oddychała ciężko. Z każdym kolejnym wydechem ulatywały złe emocje. Zaczęła nucić pierwszą piosenkę, jaka przyszła jej do głowy.
– Wszystko dobrze?
Spojrzała na krępą staruszkę stojącą obok niej. Patrzyła na Agatę zza okularów z rogowymi oprawkami i z lekko uchylonymi ustami. Dotknęła dłonią jej ramienia. Martwiła się.
– To nic – odpowiedziała zbierając rzeczy z podłogi. – Dziękuję. Do widzenia.
Minęła sąsiadkę szybkim krokiem. Będąc przy drzwiach, odwróciła się w stronę emerytki. Ta wciąż stała w tym samym miejscu. Dziewczyna wiedziała, czego będą dotyczyć dzisiejsze plotki na osiedlu.
Agata nie pamiętała, kiedy dotarła na trzecie piętro. W dłoni wciąż trzymała książkę. Bezustannie czuła tętniące w niej emocje. Rozchodziły się równomiernie, przenikając przez skórę, docierały do zakończeń nerwowych w dłoni. Fala depolaryzacji przechodziła do mózgu, a ten nie mógł poradzić sobie z ogromem informacji. Czy ktoś coś mówił? Czaszka zaczęła pulsować bólem rozprzestrzeniającym się na całe ciało. Zdecydowanie słyszała głos. Odwróciła się zbyt energicznie, chwiejąc na przedostatnim schodku. Chwyciła zimną poręcz. Przed oczami pojawiły się czarne mroczki. Osłabła wypuszczając wolumin, który upadł z głośnym tąpnięciem. Nikogo za nią nie było.
„Co się dzieje?”, zapytała samą siebie.
Złapała głębszy oddech i wszystko ustąpiło. Spojrzała na przedmiot leżący obok niej.
„Czy to możliwe?”
Wróciła do normalności. Nie czuła już żadnych objawów. Książka po prostu leżała.
Zacisnęła dłoń na poręczy. Stanęła twardo na podłodze półpiętra, kucnęła i delikatnie przejechała palcem po okładce. Poczuła chropowatą strukturę zniszczonego papieru. Nic więcej, niż, w pewien sposób, przyjemny dotyk. Ścisnęła grzbiet woluminu. Żadnej reakcji. Wypuściła z płuc całe powietrze.
Przy drzwiach mieszkania pojawiła się w mgnieniu oka. Wystraszyła się, kiedy zobaczyła je uchylone. Pamiętała moment przekręcania klucza w zamku, więc była pewna, że powinny zostać zamknięte. Popchnęła lekko klamkę. Na szczęście zawiasy nie zapiszczały. Agata nie była pewna, co zrobi, jeśli okaże się, że to złodziej. Pierwszą myślą było zaatakowanie potencjalnego napastnika książką. Ostrożnie weszła do środka. Wcale nie myślała, że zobaczy włamywacza w korytarzu. W środku nic się nie zmieniło: kurtki wisiały na haczykach, buty pozostały ułożone w rządku, a szuflady nie zostały otwarte. Zrobiła krok, rozglądając się za czymś innym do obrony. Do kuchni miała około trzech metrów, ale wtedy musiałaby przejść obok wszystkich pokojów. Coś zgrzytnęło w sypialni brata. Czy są tam cenne rzeczy? Złapała parasol wiszący na wieszaku. Przygotowała się do uderzenia i otworzyła drzwi. Ktoś stał nad szufladą biurka.
– Filip?
– Co? – zapytał chłopak nie odwracając się.
– Nie powinieneś być w szkole?
– Szukam pendrive’a z prezentacją na biologię – odpowiedział prostując się. – Nie widziałaś go, może? Nowakowska mnie zabije, jeśli dzisiaj jej tego nie oddam, a mogę przysiąc, że wczoraj był tutaj.
– Taki fioletowy z czymś, co przypomina farbę z korektora?
– Dokładnie.
– Leży obok poduszki.
Filip natychmiast rzucił się na łóżko. Chwycił pamięć i wybiegł.
– Dzięki! – Rzucił na odchodnym, trzaskając drzwiami wejściowymi. Agata pokręciła głową wychodząc z pokoju.
Dziewczyna weszła do siebie i od razu rzuciła książkę na niepościelone łóżko. Przygryzła wargę nie wiedząc, co powinna z tym zrobić. Przez cały czas odczuwała nieodpartą chęć dotyku, przekartkowania stronnic, zaciągnięcia się zapachem. Im bardziej wzbraniała się przed otworzeniem jej, tym mocniej była przyciągana. W końcu uległa. Chwyciła za brzeg okładki i powoli podniosła. W tym samym czasie, jakby prąd przepłynął przez każdy z nerwów, aż do samego kręgosłupa. Z bólu Agata upadła na kolana, zamknęła oczy i odpuściła zaglądanie do środka. Przez moment nie wiedziała, gdzie jest. Wydawało jej się, że gdzieś w całkowicie białym pomieszczeniu. Zdawała sobie sprawę, że dzieje się coś nienormalnego.
W pierwszej chwili chciała zadzwonić do matki, która zawsze wiedziała, co robić w niecodziennych sytuacjach. Jednak ona prędzej wysłałaby córkę do specjalisty, niż uwierzyła w rzeczy pozaziemskie. Kolejnym naturalnym wyborem była więc Gabrysia – młodsza kuzynka znająca świat nadprzyrodzony lepiej, niż ten realny. Agata chwyciła telefon leżący na biurku. Wybrała kontakt i wysłała SMS–a. Nie musiała długo czekać na odpowiedź: „Kończę o 14”.
„Mam trzy godziny.”
Z najwyższej półki w szafie wyciągnęła najgrubszy szalik. Owinęła nim książkę, starając się, aby jej nie dotknąć, po czym włożyła do reklamówki, a na koniec do torebki, którą wyniosła na korytarz. Dopiero wtedy przekonała się, że taki sposób nie działa, jak chciała. Ta rzecz pociągała ją jeszcze bardziej, chociaż teraz Agata jedyne, czego nie powinna robić to opuszczać pokoju. Więc zdecydowała się na drugą z metod koncentracji. Znalazła słuchawki, podłączyła do telefonu i puściła ulubioną muzykę. Położyła się na łóżku z nadzieją, że w końcu jej myśli przestaną krążyć wokół tego czegoś.

Wróciła. Nie pamiętała, żeby już tutaj była, chociaż miała wrażenie deja vu. Powoli stawiała kolejne kroki, czując zimno pochodzące z ziemi. Nie widziała nic, oprócz nagich konarów drzew. Była w lesie? Podniosła wysoko głowę. Nad sobą miała tylko białe niebo. Zamknęła oczy, zaciągnęła się powietrzem. Nie wyczuła nic. Jakby świat stał się całkowicie bezwonny. Uniosła powieki, a zimno przeniknęło przez wszystkie tkanki. Syknęła, kiedy cienkie szpileczki wbiły się w skórę. Obraz zrobił się dziwniejszy. Wszystko stało się półprzezroczyste. Nakładające się kształty, tworzyły abstrakcyjne białe formy.
Przesunęła się do tyłu. Stanęła na gałązce, która złamała się z trzaskiem. Wtedy wyczuła czyjąś obecność. Odwróciła się, ale nikogo nie zobaczyła. Lekki wiaterek owinął ją, niczym koc, a z nim pojawił się obcy zapach.
„Uciekaj!”, krzyknęła do siebie w myślach.
W dzikim pędzie, łapa za łapą, biegła przed siebie. Z trudnością omijała mało co widoczne przeszkody. Nieznajomy wciąż ją gonił. Niemalże złapał, dotykał końcówki ogona. Prawie paraliżował samym byciem blisko. Kończyny automatycznie przesuwały resztę ciała. Jeszcze chwila, moment, ułamki sekundy, a będzie jego.
Stop!
Obcy dźwięk przerwał pościg. Wszystko zniknęło. Pozostał tylko ciężki oddech.

Obudziła się z niewidzialnym ciężarem na piersiach. Zdezorientowana rozglądała się po pomieszczeniu. Jej pokój. Zacisnęła dłonie i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że leży na podłodze. Na łóżku był większy rozgardiasz, niż zwykle. Zamrugała kilkukrotnie, przeczesując włosy ręką. Płakała? Dlaczego tak szybko oddycha? Po skroni spłynęła kropla potu.
„Co się dzieje?”
~*~
Wyszła z mieszkania kilka minut wcześniej, żeby móc zdążyć na autobus na dalszym przystanku. Musiała pooddychać świeżym powietrzem. Pobyć na otwartej przestrzeni, która pomagała zebrać myśli – w torebce trzymała książkę sprawiającą, że nie mogła skończyć żadnego zaczętego wątku. Raz czuła niezmącony spokój, innym razem ból. W dodatku coś sprawiało, że chciała przez cały czas mieć fizyczny kontakt z przedmiotem. Potrzebowała otworzyć go, ale jednocześnie odnosiła wrażenie, jakby wtedy miało stać się coś bardzo złego. Nie wiedziała, co robić. Stojąc na przystanku, była przekonana, że jest obserwowana. Jak gdyby każdy z otaczających ją ludzi patrzył na nią z zaciekawieniem. Agata z uporem wpatrywała się w oryginalnie popękany chodnik. Próbowała skupić uwagę na muzyce płynącej ze słuchawek, wybijać stopą rytm, ale nie mogła się na tym skoncentrować.
„What’s in your head, in your head?”, śpiewała w myślach razem z artystką. „Zombie, zombie, zombie”
Czuła pulsacyjną energię książki. Zastanawiała się czy inni też to czują. Chociaż z każdą kolejną minutą siła odpuszczała, jakby wiedziała, że zostanie uwolniona.
W powietrzu pojawił się osobliwy zapach. Agata najpierw pomyślała, że to kolejne perfumy, których ktoś nie żałował. Uniosła głowę i zauważyła nadjeżdżający autobus. Z każdym kolejnym metrem zbliżania się pojazdu, woń stawała się silniejsza. W końcu numer sto pięćdziesiąt siedem wyłamał się z kolejki samochodów. Stanąwszy na przystanku, kierowca otworzył drzwi, a tłum ludzi wylał się biorąc głębokie wdechy po długiej jeździe. Aromat tak głęboko wbił się w nozdrza dziewczyny, że aż ją zamroczyło. Zachwiała się lekko, chwytając słupek przystanku. Przez dźwięki ze słuchawek przebił się krzyk starszych pań, które narzekały na niewychowanie dzisiejszej młodzieży. Ktoś musiał wybiec z autobusu i trącić je ramionami. Ale wtedy Agata poczuła się lepiej. Jakby nic się nie stało. Wsiadła do autobusu. Już czuła ten ogromny ścisk i karygodne naruszenie przestrzeni osobistej.
~*~
Agata usiadła na jednej z ławek, z której było widać wejście do liceum. Torebkę trzymała kurczowo na kolanach. Przed chwilą, kiedy wrzucała do środka komórkę po napisaniu SMS–a do Gabrysi, prawie otworzyła książkę. Ocknęła się przy chwyceniu reklamówki. Od razu zamknęła klapę listonoszki.
Czas odliczała przez odsłuchane piosenki. Zaczęła przeliczać, żeby zająć czymś myśli. Zostało dziesięć minut, więc prawie trzy pełne piosenki przy założeniu, że każda będzie trwała trzy i pół minuty. Maksymalnie skupiła się na przekazie utworów.
„Step inside, see the devil in I. Too many times we’ve let it come to this”, po raz kolejny śpiewała w myślach z artystą. Teraz łatwiej było jej się skupić na rytmie. „Step inside, see the devil in I. You’ll realize I’m not your devil anymore.”
Była za daleko, żeby móc usłyszeć szkolny dzwonek. O końcu lekcji dowiedziała się dopiero po zobaczeniu fali uczniów wychodzących z budynku. Wstała, szukając wzrokiem kuzynku. Wiedziała, że jest już niedaleko. Czuła… Jej zapach? Nie, chyba nie mogła tak tego nazwać. Prędzej kobieca intuicja zadziałała. W końcu zobaczyła postawną brunetkę, która pożegnała się z koleżankami, odnalazła wzrokiem Agatę i pomachała w jej stronę.
– No, co tam? – zapytała podchodząc do ławki. – Co ty tak trzymasz tę torebkę? Złoto w niej masz?
– Chciałabym, żeby to było złoto – mruknęła w odpowiedzi Agata. – Chodź.
Chwyciła ją za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Książka ciążyła jej na ramieniu, które powoli zaczynało boleć. Zdjęła z niego torebkę, aby ścisnąć ją w dłoni. Młodsza na początku próbowała protestować i dowiedzieć się o co chodzi. Zrezygnowała po kilku próbach.
W szybkim tempie przeszły obok budynków, prawie przepychając się przez tłum ludzi. Gabrysia nie wiedziała, jaki cel ma kuzynka. Nigdy tak się nie zachowywała. Dziewczyna lepiej widziała siebie w takiej roli. To ona zawsze przeżywała wszystko sto razy gorzej, niż mogłoby się wydawać, a tu nagle taka zmiana! Szły prawie wpadając na innych. Agata rozglądała się nerwowo, ściskając w rękach bagaż. Gdy dotarły na teren opuszczonej fabryki, dziewczyny zwolniły krok. Weszły do jednej z hal i po rozejrzeniu się, starsza zaczęła:
– Byłam dzisiaj w piwnicy. Znalazłam to. – Wyjęła owiniętą w reklamówkę oraz szalik książkę. Podała ją przyjaciółce i opowiedziała dzisiejszy dzień.
– Nie otwierałaś jej jeszcze? – zapytała Gabrysia, kiedy skończyła słuchać. Zdążyła ją odpakować.
– Nie. Bałam się. – Agata zaczęła strzelać palcami. – Skoro tak na mnie działała zamknięta to, co będzie, kiedy ją otworzę?
Gabrysia pogładziła palcami oprawę. Jedyne, co czuła to chropowata, zniszczona powierzchnia.
„Co w tym jest takiego?”
Powoli, jakby oczekując wyskakującego clowna, odchyliła okładkę. Jej oczom ukazała się prostokątna fotografia. Widziała około dwudziestkę ludzi stojących na tle lasu. Wyjęła zdjęcie, którego rogi umieszczone zostały w czarnym papierze. Przyglądając się twarzom, dostrzegła podobieństwa do swojej rodziny. Na odwrocie było napisane czarnym atramentem:
– Wilkoszewscy, tysiąc dziewięćsetny rok.
Spojrzała na Agatę i wstała gwałtownie. Dziewczyna stała wyprostowana z zamkniętymi oczami. Zaciskała mocno szczękę, dłonie zamknęła w pięści tak mocno, że pobielały jej kostki.
– Aga? – Gabrysia podeszła do niej ostrożnie. – Wszystko dobrze? Co się dzieje?
Dotknęła jej ramienia, było zimne, niczym śnieg, chociaż temperatura wokół była wysoka.
– Agata?
Otworzyła szeroko oczy, zaczerpując powietrza. Dłonie oparła na kolanach. Oddychała głęboko.
– Co się stało? – Gabrysia wciąż nie wiedziała, co robić. Dzwonić do wujostwa czy od razu po karetkę?
– Ona... – Przełknęła ślinę, spojrzała w oczy młodszej. – Ona chyba umiera.

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiałam tu, bo jakoś tak mnie zainteresowałaś opisem. Przeczytałam i mam kilka uwag. Mam nadzieję, że się za nie obrazisz, bo potrzebujesz kilku zmian w rozdziale/opowiadaniu.
    Po pierwsze, czytaj dokładnie to, co piszesz. Wiem, że sama mam ten problem i chodzi mi tutaj o niezrozumiałe zdania. Przeczytaj d la przy kładu drugie zdanie z pierwszego akapitu. Rozumiem jego sens, ale brzmi ono tak skomplikowanie, tak niezrozumiale, a jeszcze jest to wstęp do pierwszego rozdziału, wiec tym bardziej zniechęca do czytania. Kolejną sprawą jest nuda. Wiem, że pierwsze rozdziały nigdy nie powalają, ale ja czytałam, czytałam i tak... brakowało mi czegoś, co mogłoby sprawić, że się bym wciągnęła w tekst. Może za dużo opisów a za mało dialogów. Wiem, opisy są konieczne, ale mimo wszystko zbyt duża ilość potrafi znudzić. Kolejna sprawa to imię. Alicja? Naprawdę? Jest to jedno z najpopularniejszych imion nadawanych dziewczynom z problemami z głową. Pasuje, ale występuje ono za często w takich opowiadaniach :(
    I jeszcze jedna mała uwaga, numeruj rozdziały. To nie jest książka, a opowiadanie na blogu, gdzie numery są potrzebne.
    No, troche tego wymieniłam, ale nie mam nic złego na myśli. Chcę pomóc, bo z doświadczenia wiem, że krytyka pozwala się uczyć i poprawiać błędy. Ogólnie to opowiadanie zapowiada się naprawdę ciekawie, ale niezbyt dobrze mi się czytało przez te skomplikowane zdania. Ale nie rezygnuję, chętnie zobaczę kolejny rozdział.
    I jeszcze teraz tak zauwazyłam, gdzieniegdzie brakuje ci akapitów, w jednym miejscu znalazłam trzykrotnie powtórzone słowo "dobrze".
    Tyle...
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie!
    http://granica-olimpu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mój opis Cię zainteresował :D Oczywiście nie obrażę się, bo uwagi to cenna rzecz, żeby móc się jakoś rozwijać.
      Przyznam szczerze, że dopiero po Twoim komentarzu zobaczyłam, że z tym drugim zdaniem jest jednak coś nie tak. To, jak i inne błędy postaram się poprawić, żeby było bardziej czytelne. Co do nudy to myślę, że z rozdziału na rozdział będzie jej coraz mniej. A w imieniu głównej bohaterki nie widzę nic złego :) Zdaję sobie sprawę, że czasami może brakować wcięć akapitów, ale to celowy zabieg ;)
      Dziękuję za komentarz! :D

      Usuń