piątek, 9 grudnia 2016

4. 1958

Wypadła z drzwi pociągu, jak koń wyścigowy z boksu podczas ważnego biegu. Przecisnęła się między ludźmi czekającymi na swoją kolej wejścia. Była pewna, że nie zdąży. Skład miał półgodzinne opóźnienie, a dla niej liczyły się każde minuty. Wybiegając z przejścia podziemnego widziała biało-zielony bus, którym powinna dotrzeć do kolejnego celu. Przyspieszyła i przy zatrzymywaniu prawie wpadła na grupkę ludzi przy schodkach. Zdyszana wsiadła do środka, zapłaciła za przejazd i dotarła zdyszana do jednego z nielicznych wolnych miejsc w busie. Plecak wcisnęła między siebie a ściankę, torbę położyła na kolanach. Obok niej usiadł jakiś chłopak, na oko rówieśnik. Odwrócił się plecami i zajął rozmową z kolegami. Alicja wetknęła słuchawki w uszy. Potrzebowała chwili skupienia. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła w archiwum państwowym w Częstochowie.
Do urzędu dotarła kilka minut po otwarciu. Młoda kobieta w okienku informacji skierowała ją na drugie piętro, a stamtąd kazano iść do piwnic. Starszy mężczyzna tam pracujący po przyjrzeniu się papierkowi uzyskanemu w pokoju wcześniej z oporami przyniósł kilka różnych teczek i zaprowadził dziewczynę do pokoju, gdzie mogła je przejrzeć. Powinno być w nich wszystko, co dotyczy rodziny Wilkoszewskich. Alicja pełna zapału otworzyła pierwszą stronę i poczuła się niczym bohaterka filmu szpiegowskiego. Wszystko, co dotyczyło imion, nazwisk czy miejscowości zostało przekreślone czarnym markerem, aby nikt tego nie mógł odczytać. Przekartkowała kolejne formularze. Część z nich była aktami metrykalnymi, część majątkowymi, a jeszcze inne należały prawdopodobnie do akt politycznych. Tylko dzięki informacjom zdobytym wcześniej, dziewczyna była w stanie zrozumieć główną myśl tekstu, ale nic nowego się nie dowiedziała. W swoim zeszycie zapisała tylko notatkę o czarnych kreskach, zamiast nowości. Zapytała na koniec o dostęp do komputerowej bazy danych, ale mężczyzna kazał jej się wynosić. Zareagował prawie identycznie, jak ciotka Karolina. Wychodząc z piwnic, Alicja minęła sprzątaczkę z mopem w dłoni.
– A czym to pani tak zdenerwowała pana Stanisława, jeśli można wiedzieć? – zagadnęła do niej kobieta. – Pani z jakiejś kontroli?
Dziewczyna zatrzymała się i z wahaniem odwróciła się.
– Nie, nie, żadna kontrola – odpowiedziała z uśmiechem. – Po prostu chciałam mieć dostęp do czegoś, czego chyba nie powinnam widzieć.
– To musi być ważna rzecz, prawda? Pan Stanisław bardzo rzadko się denerwuje, a w jego wieku to już niewskazane. – Kobieta włożyła kij do wody i odcisnęła.
– Powiedzmy, że dla mnie ważne. – Alicja zagryzła wnętrze policzka. – Pani często tu tak sprząta?
– Raz na jakiś czas się zdarzy, wymieniamy się z koleżankami.
– Nie widziała pani tutaj kogoś podejrzanego?
– Podejrzanego? Tutaj? Pani kochana to tylko archiwum. – Zaśmiała się. – Podejrzane to jest to, że pan Ryszard z trzeciego piętra i panna Julcia z pierwszego schodzą tutaj w każdą środę w porze obiadowej.
– No dobrze, dziękuję. – Alicja westchnęła lekko.
– Chociaż wie pani, co? Moja koleżanka Basia sprzątała tutaj w zeszłym tygodniu i mówiła o jakimś łysym mężczyźnie ubranym na czarno. – Sprzątaczka podparła się na kiju. – Podobno tego samego dnia pan Stanisław musiał wcześniej wyjść, bo źle się poczuł. Biedaczek pewnie zaraz przejdzie na emeryturę.
– Tak, tak – mruknęła dziewczyna będąc myślami gdzie indziej. – Dziękuję pani bardzo, do widzenia!
Przez zamyślenie prawie spóźniła się na pociąg. Jej rodzina wydawała się coraz bardziej podejrzana. Do głowy Alicji przychodziły różne pomysły, które najczęściej wiązały się z przestępczym półświatkiem.
~*~
Bus, którym jechała powoli zbliżał się do Mirowa, gdzie powinna wysiąść. Słysząc komputerowy głos oznajmujący postój, ogarnęły ją wątpliwości. Skonsternowana wysiadła z pojazdu. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest i po co tutaj przyjechała. Jakby wszystkie chęci ją opuściły. Nagle w jej umysł uderzyło coś niewidzialnego. Świat zawirował, a ona musiała usiąść na ławce obok znaku przystanku. Torba upadła niedaleko nóg, plecak gdzieś za nią. Zamknęła oczy, ale wciąż widziała rozmyte kształty. Nieświadomie zaczęła kiwać się w przód i tył. Niespodziewane uderzenie dzwonu kościelnego zeszło się z kobiecym piskiem. Otrzeźwiło ją to. Rozejrzała się wokół, kilkoro ludzi przyglądało jej się z zaciekawieniem. Nikt nie krzyczał. Zacisnęła wargi, chwyciła wszystkie bagaże i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Teraz była pewna, dokąd zmierza. Czekał ją dwuipółkilometrowy marsz przez górzystą drogę asfaltową.
Pierwsze domostwa zobaczyła będąc jeszcze w lesie. Nowoczesne wille otoczone kamienno-żeliwnym płotem z tabliczkami „obiekt chroniony”. Nie tak wyobrażała sobie coś, co nazywane jest „wsią”, ale z drugiej strony zdawała sobie sprawę, jak dużo ludzi wyprowadza się z wielkich miast, żeby zyskać spokój i ciszę. W miarę zbliżania się do „centrum” wioski, czyli niewielkiego kościółka, współczesne budownictwo przeradzało się w bardziej tradycyjne gospodarskie zagrody. Na początku widziała kwadratowe domy z dwoma oknami na froncie. Prawie przy samej drewnianej świątyni stały dwa niskie, z czego jeden – ten dalszy – miał nad wejściem szyld „Sklep spożywczo-monopolowy”. Na większości placów widziała stare stodoły. Na łąkach pasły się krowy, nawet dwa konie. To była wieś, jaką sobie wyobrażała.
Skręciła w uliczkę za kościołem i znalazła się przed wejściem do agroturystyki. Ostrożnie weszła na plac przez uchyloną furtkę. Krytycznie zerknęła na krasnale ogrodowe ustawione między wysokimi jałowcami. Po drugiej stronie podwórka zobaczyła zgarbioną staruszkę. Kobieta patrzyła wprost na nią. Alicja poczuła szybszy przepływ krwi. Przez plecy przebiegły ciarki, nieświadomie zacisnęła dłonie w pięści. Chciała podbiec do nieznajomej i rzucić się na nią.
– Przepraszam, szuka pani czegoś? – Miły głos wyrwał ją z zamyślenia. W drzwiach domu stała młoda kobieta, kilka lat starsza od dziewczyny. – Pewnie szuka pani pokoju, prawda?
– Tak, dzwoniłam tutaj wczoraj – odpowiedziała po krótkiej przerwie. – Moje nazwisko Hagar.
– Ach, tak. Zapraszam! – Kobieta złapała się jedną ręką za głowę, drugą zapraszając Alicję do środka.
– Tutaj. – Wyprzedziła dziewczynę i zaczęła wspinać się po schodach. – Przepraszam, że nie skojarzyłam od razu, ale na co dzień zajmuje się tym moja mama. Ja tu tylko czasami pomagam. Weszły do małego pokoiku. Pod ścianą stało łóżko, obok niego szafa, po drugiej stronie biurko z krzesłem.
– Łazienka jest na korytarzu, pierwsze drzwi po prawej. Nikt nie rezerwował jeszcze pokoi, więc będzie pani sama. Czy byłby problem, gdyby rozliczyłaby się pani z moją mamą?
– Nie, żadnego. Tylko jedno pytanie. Mogłabym dostać hasło do Wi–Fi?

Alicja nie zamierzała próżnować. Po odświeżeniu się, zameldowaniu Filipowi i Gabrysi o bezpiecznym dotarciu, postanowiła przejść ulicami wsi. Ludzie patrzyli na nią, jak na okaz w ZOO, chociaż to ona przechadzała się ścieżką, a oni stali za wysokimi betonowymi płotami i zwykłymi siatkami. Alicję to nie zdziwiło. Mimo tego, że przez Pustkowie przebiegał szlak pieszo-rowerowy, społeczność nie wydawała się otwarta na nowe twarze. Czuła na sobie wzrok mężczyzn i kobiet, których mijała. Przeszła już połowę wsi, gdy zdecydowała się podejść do kogoś. Na celownik wzięła staruszki siedzące na ławce przed jednym z niemłodych już domów.
– Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem, kobiety odpowiedziały skinieniem głów. – Nazywam się Alicja Hagar i poszukuję informacji o mojej rodzinie, która kiedyś tutaj mieszkała.
– Hagar? Nie przypominam sobie takiego nazwiska, a mieszkam tutaj od malizny. Ty Haniu?
– Nie, na pewno tutaj?
– To rodzina ze strony matki, nazywali się Wilkoszewscy.
Jedna z nieznajomych zauważalnie zacisnęła dłonie na swojej lasce, ale to druga odpowiedziała:
– Nie, nie znamy takich, proszę już iść.
Zdumiona dziewczyna odeszła nie wiedząc, co takiego zrobiła niegdyś jej rodzina. Skręciła wchodząc w drugą ulicę, aby zrobić koło wokół wsi i wrócić do pokoju. Po drodze z większą już śmiałością zapytała trzy osoby w podeszłym wieku o nazwisko. Nikt nie potrafił udzielić jej żadnych odpowiedzi.
Alicja usiadła na łące za pastwiskiem, gdzie stało kilka krów. Plecy oparła o drewniany płot. Zanim wzięła się do pracy, spędziła kilka minut na podziwianie krajobrazu. Przed nią rozpościerała się panorama okolicznych łąk, gaju, a na samym dole najbliższego miasta. Nie mogła oderwać wzroku od błękitu nieba, które powoli zamieniało się w pomarańcz i czerwień zachodzącego słońca. Pierwszy raz w życiu widziała coś tak magicznego, co w pełni nią zawładnęło. Każda myśl, każda emocja wydała się nieistotna. Mieszkańcy Pustkowia byli nieważni. Część jej duszy, która wcześniej chciała się na nich rzucić, stała się spokojna. Pomyślała o przyjaciołach ze szkoły, Gabrysi, Filipie oraz rodzicach. Wszystkie szczęśliwe chwile z nimi ożyły, powracając z dwukrotną siłą znacznie poprawiając humor.
Dziewczyna wyobraziła sobie dzieci biegające po zielonej trawie z wiaderkami pełnymi wody, jak podczas Lanego Poniedziałku. Chociaż było w tym coś więcej, niż zwykła fantazja. Kilkoro chłopców i dziewczynek noszących jasne ubrania. Wśród nich znacznie niższa rudowłosa. Śmiała się, biegała radośnie, dopóki nie spojrzała w kierunku lasu. Alicję zamroczyło na chwilę. Przed oczami zaczęły pojawiać się plamki światła. Gdzieś obok usłyszała cykanie świerszcza. Głowa zaczęła pulsować bólem, jakby ktoś raz po raz uderzał w nią młotem. Odsunęła się niezdarnie od ogrodzenia, kiedy poczuła na swoim karku czyjś oddech.
– Proszę uważać – usłyszała z oddali męski głos.
Przetarła dłońmi oczy i wszystko wróciło do normy.
– W porządku?
Stał nad nią starszy mężczyzna, ubrany w spodnie w kant i koszulę.
– Przepraszam, pomógłbym wstać, ale wiek już nie ten. – Złapał się za tył pleców i skrzywił. – Co się stało?
Alicja oparła się na dłoniach i spróbowała wstać. Świat według jej percepcji wciąż nie był stabilny.
– Kim pan jest? – zapytała po chwili patrząc na grube szkła okularów i, bądź, co bądź, przyjazny uśmiech.
– Przechodziłem tutaj i zobaczyłem, jak pani ucieka od tej krowy. – Wskazał na zwierzę żujące trawę niedaleko nich. – Lepiej nie siadać tak blisko ogrodzenia, bo może pani stracić włosy.
– No tak, dziękuję – odpowiedziała Alicja z zastanowieniem. – Mieszka pan tutaj?
– Nie, ale lubię tutaj przychodzić. Niezwykłe widoki, prawda? – Założył ręce za sobą. – Pani tutaj pewnie przyjechała wypoczywać?
– Właściwie to nie. Szukam informacji o mojej rodzinie. Wilkoszewscy, kojarzy pan?
– Wilkoszewscy to pani rodzina? – Spojrzał na nią przenikliwie. – Tak, mieszkali kiedyś tutaj.
– Znał ich pan?
– Tego chyba nie mogę powiedzieć. – Staruszek spojrzał na zegarek na nadgarstku. – No, muszę już iść, bo późno się robi.
Odwrócił się i zaczął iść w stronę polnej drogi.
– Niech pan zaczeka. – Alicja zrównała z nim krok. – Proszę coś mi o nich powiedzieć.
– Posłuchaj dziecko. – stanął i odwrócił się w jej stronę. Spojrzał w oczy, ale od razu odwrócił wzrok wznawiając krok. – Jeśli jest jak mówisz i Wilkoszewscy to twoja rodzina, a ty nie znasz ich historii to zapewne oni nie chcą, abyś ją znała. Czasami niewiedza jest najlepszym – zawahał się – najbezpieczniejszym wyjściem.
– Najbezpieczniejszym? – powtórzyła głucho.
– A ja potrzebuję tylko spokoju na stare lata. – Doszli do drogi, mężczyzna rozejrzał się i zaczął iść w prawo. – Nie męcz mnie i najlepiej zostaw tę wieś w spokoju.
Dziewczyna zatrzymała się, mogąc jedynie wpatrywać w odchodzącego staruszka. Jej rodzina była coraz dziwniejsza.
Alicja wróciła do ogrodzenia, gdzie wcześniej siedziała. Z przejęcia, jakie wywołał mężczyzna zapomniała wziąć ze sobą plecak. Leżał niedaleko drewnianych belek. Ze środka wystawał kawałek otwartego skoroszytu. Nastolatka schyliła się i zobaczyła niewyraźny napis na skraju kartki „1958”. Rozejrzała się, lecz nie zauważyła niczego dziwnego. Krowy wciąż były na pastwisku, a nieznajomy mężczyzna na asfaltowej drodze.
„Dosyć szybko, jak na kogoś, kto ma problemy z kręgosłupem.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz