piątek, 30 grudnia 2016

7. synonim zła

Najpierw była radość.
Nieopisana euforia wypełniająca każdą komórkę jej ciała, ale co najważniejsze – w pełni nasycająca duszę. Nigdy wcześniej nie czuła się szczęśliwsza. Bartek patrzył na nią, jak na wariatkę, ale nie zwracała na to uwagi. Znalazła dom swoich przodków! Oni żyli tuż obok niej! Widziała zarysy ich sylwetek, szmery głosów. Chciała tańczyć, więc gdy tylko usłyszała ptasi trel, zaczęła kręcić się w kółko i stawiać kroki do rytmu. Gdzieś w oddali zabrzmiały kościelne dzwony. Wtedy, jak grom z jasnego nieba uderzyła w nią beznadziejność całej sytuacji. Potem nadszedł smutek.
Co jej po duchach rodziny, jeśli wiedziała o jak potworną rzecz byli posądzani? Upadła na kolana po środku niegdysiejszego salonu wraz z ostatnim uderzeniem dzwonu. Zaniosła się szlochem. Ukryła twarz w dłoniach. Bartek objął ją ramieniem, słyszała jego głos, ale nie potrafiła odróżnić słów. Ucho łowiło czyjeś krzyki, ktoś coś skandował. Była jakby w mydlanej bańce. Nic, co działo się wokół niej, nie dotyczyło jej bezpośrednio. Wciąż płakała. Nie potrafiła uspokoić oddechu. Co złego zrobiła, że tak bardzo ją nienawidzą? Przecież była tutaj dopiero kilka dni! Na policzku poczuła zimny dotyk, niczym ostrze noża, jednak miękkie i przyjemne.
„Oni byli tu od wieków”, przeszło jej przez myśl.
Następnie pojawiła się złość.
Wstała z kolan nie wiedząc, jak daleko odrzuciła Bartka. Zacisnęła dłonie w pięści. Zaczerpnęła głębokiego wdechu. Zwarła szczękę tak mocno, że aż zapiekła ją twarz. Pod zamkniętymi powiekami pojawiły się białe migotające kropki. Jak oni mogli to zrobić!? Jej rodzina żyła tutaj wcześniej, niż ich pradziadkowie sprowadzili się na tutejsze tereny. I to wszystko odbija się na niej po tylu latach! Otworzyła oczy. Chwyciła pierwszy przedmiot, który był najbliżej i cisnęła nim w ścianę.
„Mogli od razu wszystko zniszczyć!”
Zaczęła kopać i demolować wszystko, co stało na jej drodze. Przypomniała sobie każdą z twarzy napotkaną we wsi. Chciała ich wytępić. Podbiegła do drzwi, ale nim zdążyła przekręcić gałkę i wybiec, znalazła się na podłodze. Bartek przygniótł ją ciężarem własnego ciała.
– Uspokój się! – krzyczał, ale ona nie reagowała. Nie chciała czy nie mogła? – Uspokój!
Wymachiwała nogami. Próbowała go uderzyć. Uścisk jego dłoni na jej nadgarstkach był zbyt silny. Po chwili odpuściła.
– Już?
Spojrzała w jego oczy. Wcześniej widziała coś podobnego, ale nie mogła przypomnieć sobie, gdzie dokładnie. Dostrzegalne zielone cienie, niczym małe strzałki były wymierzone prosto w nią. Mężczyzna podchwycił jej wzrok.
– Masz być spokojna, rozumiesz? – wydał jej polecenie.
Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę.
Nagle Alicja zdołała uwolnić spod objęć i przeturlać razem z nim. Zdezorientowany mężczyzna pozwolił jej wstać, ale nie zrobiła kroku, gdy chwycił ją za kostkę. Upadła, zdzierając skórę z łokci. Bartek szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie, odwrócił na plecy i powiedział:
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
A na końcu była ciemność.

Obudziła się w znajomym już miejscu. Źle zwinięty koc uwierał ją w bok. Coś zimnego znajdowało się pod jej lewym okiem. Dlaczego wciąż tutaj jest? Czy to, co się stało było tylko snem? Rozmowa, dworek, Bartek? Podniosła się i już wiedziała, że to zdarzyło się naprawdę.
– Bardzo boli? – Obok niej pojawił się Bartek. – Przepraszam, nie chciałem tak mocno, ale inaczej nie dało się ciebie powstrzymać.
Dotknęła lewej strony twarzy, połowa oczodołu była lekko spuchnięta.
– Do wesela się zagoi, spokojnie. A teraz przyłóż to. – Podał jej kawałek zamrożonego mięsa. Na chwilę zapadła cisza. – Zadzwoniłem do twoich rodziców.
– Po co? – zapytała ostro.
– Ja nie jestem w stanie wytłumaczyć ci tego, co się dzieje – odpowiedział po kilku sekundach. – Ciocia i wujek powinni tu być już niedługo.
Rozległ się dzwonek. Dziewczyna usłyszała kroki gdzieś za swoimi plecami, a następnie otwierane drzwi.
– Szczęść Boże, ojcze Marcelu! Pani Stasi nie ma, więc pomyślałam, że ojciec może głodny jest! A zrobiłam dzisiaj pyszny rosołek!
– Bóg zapłać, pani Krysiu – odpowiedział wikary z zakłopotaniem. Alicja odwróciła się, gdy rozpoznała głos. – Myślę, że nie powinna pani…
– Rosołek świeży! Perliczka jeszcze wczoraj chodziła po podwórku, a kluseczki zrobiłam…
Kobieta zaniemówiła na widok nastolatki z mrożonką przy głowie i obcego chłopaka.
– Widzę, że ksiądz ma gości – powiedziała wciskając klerykowi do rąk mały garnek. – Ja przyjdę później.
– W tej wsi i tak już mnie dostatecznie nienawidzą – wymamrotał do siebie duchowny po wyjściu staruszki. Następnie zwrócił się do Alicji: – Słyszałem, że wspierasz tutejszy handel. – Widząc nierozumiejący wzrok dziewczyny, dodał ze śmiechem: – Dałaś dyszkę panom Tadkowi i Mieciowi, którzy wymienili ją na piwo w tutejszym sklepie.
– I straciłam dychę za darmo – mruknęła.
– Chcesz porozmawiać o tym, co się zdarzyło? – Marcel usiadł na fotelu.
– Nie – odpowiedziała cicho. – Na razie potrzebuję świeżego powietrza.
Wstała odkładając mięso na szafkę przy ścianie.
– Pójdę z tobą – zaoferował Bartek. Alicja tylko skinęła głową.
Oboje wyszli na zewnątrz. Dziewczyna poprowadziła chłopaka na ulicę.
– Co ty tu w ogóle robisz? – zapytała, kiedy byli kilka kroków za furtką.
Spojrzał na nią z boku.
– Twoi rodzice poprosili mnie, żebym sprawdził, co u ciebie słychać.
– Bartek, aż tak głupia to nie jestem – odpowiedziała głośno. – Ostatnio widzieliśmy się kilka lat temu, a przyjeżdżasz znad morza na jakieś zadupie, bo moi rodzice cię o to poprosili?
– Słabe wytłumaczenie?
– Bardzo.
Zboczyli z asfaltowej drogi na gruntową, którą były prowadzane krowy na pastwisko.
– Słuchaj, wiem, jak się czujesz – zaczął niepewnie.
– Jasne, pewnie, że wiesz – mruknęła do niego. Zatrzymała się, wpatrzona w postać przy płocie. – Może w końcu się czegoś dowiem.
Ominęła Bartka i szybkim krokiem podeszła do mężczyzny.
– Dzień dobry – przywitała się. – Wie pan, że niebezpiecznie jest opierać się o ogrodzenie, kiedy obok są krowy?
– Dzień dobry – odpowiedział starszy. – To ty. Mówiłem, że lepiej będzie, jeśli wyjedziesz. – Wskazał na spuchniętą twarz.
– I dlatego napisał pan rok w moim zeszycie?
– Domyślam się, że dzięki temu znalazłaś artykuł. Powinnaś była wyjechać zaraz po przeczytaniu go. Witam, młody człowieku. – Podał dłoń Bartkowi, który właśnie przyszedł. – Mam nadzieję, że namówisz swoją koleżankę na powrót do domu.
– Postaram się – odpowiedział patrząc na dziewczynę. – Prawda, Ala?
– To pan napisał tą notatkę w gazecie? – zapytała ignorując wszystko inne. – Pan wie coś, czego nie ma nigdzie indziej. Coś, co wiedzą mieszkańcy, ale pan zupełnie inaczej reaguje na Wilkoszewskich.
– Ala…
– Nie, spokojnie – przerwał Bartkowi mężczyzna. – Masz rację, ja to napisałem.
– Ale potem nie pojawiają się już żadne informacje na ten temat. Przecież to musiała być sensacja!
Staruszek westchnął głęboko, rozejrzał się i powiedział:
– Przejdźmy się, muszę rozprostować stare kości.
Młodzi spojrzeli po sobie, ale posłusznie poszli za nim.
– Wilkoszewscy nie byli normalną rodziną o czym dane było mi dowiedzieć się stosunkowo szybko. Mieszkali w środku lasu, rzadko ktoś ich widział, byli strasznymi odludkami, ale mimo wszystko we wsi wtedy dobrze o nich mówili. Problemy zaczęły się, kiedy Zenek zaczął się spotykać z małą Zośką. Ciekawie razem wyglądali: on chłop na dwa metry wysoki, barczysty, ciemnowłosy, a ona niziutka blondyneczka. – Skręcił w drogę do lasu. – Nikt nie godził się na ich związek. Za każdym razem, kiedy stary Kowalik dowiadywał się o ich schadzce, zamykał ją w pokoju na klucz na tydzień. Podobno trwało to ponad rok. O Zenku nie wiedziałem wtedy prawie nic. Seniorka nie chciała ze mną rozmawiać, a ludzie mówili same nieodpowiednie do przytoczenia rzeczy.
Zerwał długie źdźbło i zaczął owijać je wokół palca.
– Kiedy okazało się, że Zośka zaszła w ciążę, jej ojciec wpadł w szał. Oczywiście oskarżył Zenka o gwałt. Chłopak się bronił, że nic takiego nie było, nawet nigdy seksu nie uprawiali. Za to Zośka twierdziła, że robili to regularnie. – Westchnął. – I komu tu wierzyć?
Spojrzał kolejno na Bartka i Alicję. Wyrzucił trawę i zerwał kolejną. Powoli wchodzili do lasu.
– Rzecz jasna, ludzie uwierzyli Zosi, przez co zaczęli nienawidzić Wilkoszewskich, którzy nie przyznawali się do dziecka. Może to dziennikarska intuicja, może doświadczenie, nazwijcie to jak chcecie, ale ja wiedziałem, że dziewczyna kłamie. Miałem wrażenie, że nie tylko ja to wiem. –Minęli pierwsze drzewa. – Z jednym z członków rodziny Wilkoszewskich rozmawiałem dopiero po zrobieniu pierwszego zdjęcia dziecka. Chcieli zobaczyć, co napiszę, zanim pójdzie to do druku, więc kilka dni później szedłem tym lasem tak, jak teraz idziemy. Nie miałem pojęcia, jak dojść do ich dworku, ale trafiłem tam bez problemu. To powinno mnie zastanowić, ale chyba to zignorowałem. Byłem zbyt podekscytowany.
– Przepraszam, że przerywam, ale co to za historia? – zapytał Bartek wykorzystując chwilę ciszy.
– Twój znajomy jej nie zna? – Dziennikarz zwrócił się do Alicji. – Może ty ją nam przypomnisz?
– Zosia urodziła to dziecko – powiedziała po wzięciu głębszego wdechu. – Z tym, że to nie był normalny noworodek. Przypominał raczej… Zwierzę? Na zdjęciu nie było wiele widać, ale owłosienie i ten wydłużony nos robiły swoje. Z gazety prawie nic się nie dowiedziałam. To była tylko mała
– Ale wystarczyła, aby dowiedzieć się, dlaczego twojej rodziny nienawidzą? – Starszy pan zerwał liść krzewu.
– Dziecko przypominające psa, pochodzące z gwałtu, którego dokonał jeden z moich wujków. To wystarczające, prawda? – Zastanowiła się. – Ale przez tyle lat?
– Tutaj dochodzimy do niezwykłości rodziny Wilkoszewskich! – Ucieszył się mężczyzna. – Swoją drogą, wiecie, gdzie jesteśmy?
Młodzi spojrzeli po sobie.
– W lesie? – zapytał Bartek.
– Tak, tak – zgodził się dziennikarz. – Ale czy wiecie, jak się stąd wydostać?
– Myśleliśmy, że pan nas gdzieś prowadzi!
– Owszem, przyprowadziłem was do lasu, żebyście mogli sami doświadczyć tej wyjątkowości. – Zmarszczył brwi, jakby nad czymś się zastanawiał. – Rzekłbym nawet, że magii. – Rozejrzał się, podniósł głowę i powiedział: – Ja nie wiem, gdzie jesteśmy, wy też tego nie wiecie. Wygląda na to, że się zgubiliśmy. Ale chodźmy przed siebie. Gdzieś na pewno wyjdziemy.
– Ten facet oszalał – mruknął Bartek do Alicji.
– Nie, nie oszalał – wyszeptała do niego, a potem zwróciła się do dziennikarza: – O co panu chodzi z tą niezwykłością?
– Tak, jak mówiłem, kiedy szedłem pierwszy raz do Wilkoszewskich nie znałem drogi. Zresztą drugi i trzeci raz też nie, a jakoś zawsze bez problemów tam trafiałem. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem ich dworek to zaparło mi dech w piersiach. Nigdy nie widziałem piękniejszej budowli. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Z teczką w ręku stanąłem przed drzwiami i zastukałem kołatką. Otworzył mi Zenon. Rozmawiałem tylko z nim i jego ojcem. Nie chcieli zatwierdzić pierwotnej wersji tego, co pojawiło się w gazecie, więc poszedłem tam jeszcze raz. Za trzecim, zaprosili mnie sami. W ciągu miesiąca byłem tam pięć razy, a każdy z nich pamiętam do teraz.
– Co się stało później? – zapytała Alicja po kilku minutach ciszy.
– W ciągu tego miesiąca dziecko Zosi zmarło. Podobno śmierć łóżeczkowa, ale sami wiecie jak to jest. Sama Zosia postradała zmysły i wywieźli ją do Lublińca. Kowalikowie, jak i reszta wsi o wszystko oskarżała Wilkoszewskich. Zaczęli ich prześladować, dlatego rodzina postanowiła się wynieść. Kilka następnych było lat bardzo ciężkie dla mieszkańców. Plonów prawie wcale nie było, zwierzęta chorowały na dziwne choroby. Mieli tylko tyle, aby móc jakoś przeżyć.
– O to też posądzali naszą rodzinę? – zapytał Bartek.
– Więc jesteście rodziną? – Wskazał na nich palcem. – Tak. Przez te wydarzenia wasza rodzina stała się synonimem zła. Co prawda teraz mieszkańcy wsi już radzą sobie całkiem dobrze, ale wciąż źle ich wspominają. To był naprawdę ciężki okres dla nich.
Nikt się nie odzywał, aż dotarli na skraj polany.
– Każdy, kto zgubi się w tym lesie, zawsze dotrze do dworku Wilkoszewskich! – zawołał i klasnął w dłonie. – Chociaż idąc w linii prostej powinno wyjść się na drodze asfaltowej, a jakkolwiek lekko skręcić to na terenach rolnych.
– Jednak kończy się zawsze tutaj?
Alicja szła jak zahipnotyzowana w kierunku budynku.
– Ala? – Bartek złapał ją za ramię. Nie chciał powtórki z przed południa.
Dziewczyna odwróciła się z zamglonym wzrokiem.
– Muszę zadzwonić do Gabrysi – wyszeptała.
~*~
Elżbieta wiedziała, że to wszystko tak się skończy. Nie wierzyła Jackowi, kiedy ten poszedł z Alicją do piwnicy. Nie dopuszczała do siebie tej myśli nawet po rozmowie z Karoliną. Ale w piątek była prawie pewna, chociaż to niemożliwe, żeby jej córka…
– Ela? – Jacek zerknął na nią przy okazji zmiany pasa ruchu. – Nad czym tak myślisz?
– Jak to możliwe, że dopiero teraz? Po dziewiętnastu latach?
– A ile miał Bartek? Dziesięć? Jedenaście?
– Bartek był mały, nieukształtowany, po dużym przejściu. A Ala? – Przyłożyła paznokcie do ust. – Co takiego stało się w jej życiu?
– No zobacz, co za baran! – krzyknął, kiedy jakiś samochód zajechał mu drogę, a potem westchnął. – Nie wiem. Pamiętasz, co ci mówiłem w środę?
– Uważasz, że powinniśmy zabrać ją do Kornelii?
– A czy ona jej pomoże w tym stanie?
– Więc zostaje nam moja matka.
Rozległ się dzwonek telefonu. Kobieta wyjęła go z torebki.
– To Karolina – poinformowała męża przesuwając palcem po ekranie. – No co tam? Co? Jak to? Kiedy? Nic jej nie jest?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz