piątek, 16 grudnia 2016

5. Wiesz, co znalazłem?

Noc dla Alicji nie była łaskawa. Materac był zbyt miękki, pościel zbyt ciepła, w pokoju zbyt duszno, a po otworzeniu okna zbyt zimno. Rzucała się na łóżku, a za każdym razem, kiedy zamykała oczy jej serce przyspieszało, ręce zaczynały się trząść, a nogi mrowieć. Na początku chodziła po piętrze, potem przeanalizowała plan dnia, jeszcze raz przeszukała Internet w poszukiwaniu ważnych spraw z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego w Pustkowiu Włodzijarskim i okolicach, a na końcu zaczęła ponownie przeglądać rodzinny album. Zasnęła dopiero wtedy, gdy na zewnątrz robiło się jaśniej.
Obudziła ją brutalna trąba Gabriela zwiastującego nadejście Sądu Ostatecznego. W pierwszej chwili pomyślała, że to znowu dziwny sen, ale żadnej mary nie pamiętała. Po kolejnym dźwięku zakryła głowę poduszką. Kiedy nic to nie dało, podeszła do okna, żeby zobaczyć winowajcę. Wymagało to od niej wiele wysiłku, bo nagle wszystko stało się idealne do oddania duszy do krainy snu. Położyła dłonie na wąskim parapecie, opierając na nich ciężar ciała. Po podwórku chodziły duże pomarańczowe kwoki, mniejsze i bardziej kolorowe kokoszki oraz pierzaste, dostojne koguty. Zobaczyła też podpalanego kundelka zaganiającego szare, okrągłe jak piłka ptactwo. Usłyszała ich skrzek godny śmiechu samego Szatana.
„Wariactwo”, jęknęła w myślach. „Teraz to już na pewno nie zasnę.”
Zaraz potem na plac weszło stado gęsi, które, niczym głowy hydry chciały atakować psa.
Alicja spojrzała na zegar powieszony obok drzwi – piąta pięćdziesiąt pięć. Spojrzała na album leżący na podłodze.
„Musiał zlecieć, kiedy zasnęłam.” Podeszła do niego i chwyciła zerkając na zdjęcia. Na jednym z nich zobaczyła młodą parę stojącą u wrót drewnianego kościoła. Kobieta ubrana w skromną, nieco rozkloszowaną białą suknię uśmiechała się szeroko za półprzezroczystym welonem. Obejmował ją mniej zadowolony mężczyzna w ciemnym garniturze z muchą pod szyją. W jego uśmiechu Alicja wyczuwała swego rodzaju sztuczność. Dziewczyna przyjrzała się bliżej fotografii i zdała sobie sprawę, że gdzieś już widziała podobne zabudowania. Wyjęła rogi z czarnego papieru.
„Tysiąc dziewięćset trzydziesty siódmy”, przeczytała na odwrocie. Włożyła skrawek nieco zniszczonego już papieru na miejsce. Usłyszała dzwony kościelne, kiedy wybiła godzina szósta. Już wiedziała skąd tamto skojarzenie.
Było przed siódmą, gdy zdecydowała się wyjść z pokoju do aneksu kuchennego i zrobić szklankę kawy. Nigdy nie była zwolenniczką śniadań. Jej żołądek budził się dopiero kilka godzin po świadomości. Po włączeniu czajnika elektrycznego i nasypaniu do szklanki kawy, którą kupiła wczoraj w małym sklepiku, usiadła przy niewielkim stoliku. Ze znudzeniem przeglądała wieści w Internecie. Odczytała wiadomość od Filipa, którą wysłał późno w nocy, że muszą koniecznie dzisiaj porozmawiać; miała oczekiwać telefonu podczas długiej przerwy w jego szkole. Zaraz po pstryknięciu ogłaszającym zagotowanie wody usłyszała podniesione głosy, dochodzące z piętra niżej. Ignorowała je do momentu, w którym usłyszała:
– Nie mamo! Nie mogę wyrzucić mojej klientki, bo twoje koleżanki coś ci naopowiadały!
Alicja ze szklanką parującego napoju podeszła do drzwi prowadzących na schody. Ostrożnie nacisnęła klamkę, lekko je uchylając.
– Jestem pewna, że ona przyniosła nieszczęście do naszego domu!
– Bzdury opowiadasz. Wierzysz w jakieś zabobony, nie wiadomo w co.
– Dobrze wiesz, że to przeklęta...
– Mamo? Babciu? – Wymianę zdań przerwał trzeci głos. – Jest godzina siódma, ja mam wolne, chciałabym się przespać, a wy się tu kłócicie. Możecie ciszej? Albo później?
– Porozmawiam z nią potem – odpowiedział zrezygnowany głos.
Alicja stała z uchem przy futrynie i szklanką pełną kawy zawieszonej przy ustach, nie wiedząc, co o tym myśleć. Co takiego zrobiła jej rodzina?
Niedługo potem dziewczyna zeszła na parter. Chciała zapytać o wypożyczenie roweru. Do biblioteki, którą chciała odwiedzić miała sześć kilometrów, jeśli nie skorzystałaby z busa, za którego musiałaby zapłacić.
– Przepraszam, możemy porozmawiać? – Alicja zobaczyła przed sobą właścicielką. – Bardzo przykro mi to mówić, ale nie możemy pani dłużej gościć. Proszę, oto reszta dla pani.
Kobieta podała jej kilka banknotów.
– Ale jak to? Przecież pani powiedziała wczoraj, że nie muszę określać długości mojego pobytu. – Mimo podsłuchanej rozmowy wciąż łudziła się na zostanie w pokoju.
– Przepraszam bardzo, ale sprawy rodzinne trochę nam się skomplikowały. – Właścicielka nie chciała spojrzeć w oczy dziewczyny. – Myślę, że w Mirowie znajdzie pani wolny pokój. Jeśli mogłaby pani zabrać swoje rzeczy teraz to byłam wdzięczna.
Kobieta uśmiechnęła się do niej przepraszająco. Alicja nie wiedziała, co może powiedzieć; automatycznym ruchem przyjęła pieniądze.
– Zaraz się stąd wyniosę – wyszeptała czując, jak opuszczają ją siły.
W drodze do pokoju prawie upadła, zahaczając stopą o ostatni stopień. Świat stracił barwy. Wszystko stało się czarne albo białe, kontrast widzenia zwiększył się maksymalnie. Osunęła się na kolana. Jedną dłoń przyłożyła do ściany, nie chcąc tracić równowagi. Płyn w błędniku nawiedziło tsunami. Wydawało jej się, że wiruje, obraca się raz w górę, raz w dół. Ucieszyła się, że wypiła tylko kawę. Z trudem utrzymała treść żołądka w ryzach. Zwaliła się plecami na podłogę. Oddychała ciężko dopóki wszystko nie wróciło do normy. Wbiła paznokcie w uda. Zacisnęła mocno powieki, a kiedy je otworzyła świat znowu był kolorowy.
„Co się, kurwa, ze mną dzieje?!”

Alicja weszła do małego sklepiku zaopatrującego prawie całą wieś. W środku było duszno, nad głowami latały dwie muchy, a za ladą stała kobieta w krótkich włosach w mocno średnim wieku. W kolejce stały dwie starsze panie. Dziewczyna ustawiła się za nimi, rozglądając się za czymś do jedzenia. Widziała nieco serków w małej lodówce, pieczywo za szkłem i kilka warzyw. To wszystko, co mogła zjeść siedząc na ławce przed wejściem. Emerytki obserwowały ją kątem oka, wymieniając się między sobą i kasjerką znaczącymi spojrzeniami. Alicja starała się nie zwracać na nie uwagi, ale coś w jej wnętrzu chciało je rozszarpać. Gdy nadeszła jej kolej, kupiła tylko duży kubek jogurtu i kajzerkę.
Usiadła na ławce obok wejścia. Ulicą nie przechodziło za wiele osób, ale kiedy ktoś szedł, co najmniej, zerkał na nią ukradkiem. Dziewczyna kończyła posiłek, gdy ktoś obok niej zatrzymał się i stał dłuższy czas.
– Szczęść Boże – przywitał się w końcu. – Smacznego. Można się przysiąść?
Alicja spojrzała na mężczyznę ubranego na czarno. Skinęła głową będąc w połowie żucia.
– Dzisiaj będzie gorąco – powiedział próbując poluźnić kołnierzyk i koloratkę. – Niepotrzebnie ubrałem się w takie kolory.
Zapadła cisza.
– Co taka młoda dziewczyna robi w Pustkowiu przed sklepem o tej godzinie, jeśli można wiedzieć?
– Jak widać, jem śniadanie. – Zamieszała jogurtem i upiła łyk. – I zastanawiam się, co dalej ze sobą zrobić.
Ksiądz pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Wymyśliła pani coś?
– Na razie tyle, że świat nie chce, abym się o czymś dowiedziała. – Wlepiła wzrok w prawie pusty kubek. – W szczególności ludzie stąd.
– Więc to pani jest tą smarkulą, która wypytuje o stare sprawy? – Alicja spojrzała na niego z podniesionymi brwiami. – Przepraszam. Wczoraj słyszałem rozmowę jednej z tutejszych mieszkanek z proboszczem.
– Słyszał ksiądz coś więcej? – Dziewczyna żywo zainteresowała się słowami duchownego. – Może o tym, czym się interesuje?
– A czym tak się pani interesuje, że zaaferowana tym staruszka przychodzi na plebanie, żeby porozmawiać na ten temat?
Obok nich przeszła jedna z emerytek, z którą Alicja wczoraj rozmawiała.
– Szczęść Boże, ojcze. – Skinęła głową zerkając nieprzyjemnie na dziewczynę. – Piękny dzień, prawda?
– Bóg zapłać, pani Haniu – odpowiedział wesoło. – Rzeczywiście piękny.
Kobieta stanęła obok nich. Zapadła niezręczna cisza.
– Mogę pani w czymś pomóc? – zapytał w końcu ksiądz.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała szeroko się uśmiechając. – Ja tu tylko czekam na panią Krysię. Powinna zaraz przyjść.
– No dobrze. – Mężczyzna spojrzał na zegarek na nadgarstku. – Już ósma, a ja nie piłem jeszcze dzisiaj herbaty. Może napije się pani ze mną? – zwrócił się do Alicji. – Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
– Tak, dziękuję.
Odchodząc, usłyszeli tylko ciche prychnięcie pani Hani.

Alicja weszła do skromnej kuchni. Nie spodziewała się ujrzeć tam czegoś niezwykłego i się nie zawiodła. Kilka szafek, czyste blaty, pusty zlew, obok niego suszarka na naczynia z talerzem, szklanką i kilkoma sztućcami, niedaleko zamknięta mikrofalówka oraz lodówka wydająca z siebie cichy pomruk. Dziewczyna usiadła na jednym z trzech krzeseł przy drewnianym stole, który stał tuż obok ściany. W ciszy czekała na wikariusza rozmawiającego przez komórkę z proboszczem. Nad wejściem zauważyła zdobiony krzyż.
– Przepraszam, że musiała pani czekać – usłyszała za swoimi plecami, kiedy przyglądała się widokowi za oknem. – Proboszcz wyjechał dwie godziny temu i teraz przypomniało mu się o wypełnieniu dokumentacji.
– Nic nie szkodzi, rozumiem.
– Więc herbata czy wolałaby pani coś zimniejszego? – Zajrzał do lodówki. – Mogę panią uraczyć sokiem z buraków, bardzo dobry.
– Wolę herbatę, dziękuję.
Ksiądz wstawił wodę w czajniku, a do dwóch szklanek wsypał po łyżeczce herbaty.
– Jeśli można wiedzieć, co panią sprowadza do Pustkowia? – Usiadł naprzeciwko niej.
– Rodzina – odpowiedziała krótko, jednak zdecydowała się rozwinąć: – Chciałabym stworzyć drzewo genealogiczne. Dowiedziałam się, że rodzina ze strony matki pochodzi stąd, dlatego przyjechałam.
– I o to pani pytała panią Krysię? O swoją rodzinę? – Woda w czajniku zbliżała się do zagotowania, mężczyzna wstał.
– Tak. – Alicja westchnęła głęboko. – Mnie też to dziwi, dlaczego ludzie tak reagują na nazwisko Wilkoszewskich, jednak nikt nie chce mi udzielić odpowiedzi.
– Proszę. – Postawił na stole szklanki. – Chciałbym pani powiedzieć coś więcej, ale nic nie wiem. Jestem tutaj już dwa lata i prawdę mówiąc, pod koniec wakacji mnie przenoszą.
– Może ksiądz byłby wstanie mi pomóc i udostępnić mi kilka informacji z akt parafialnych? – Pojawiła się przed nią cukierniczka. – Nie słodzę, dziękuję.
– To znaczy? Jakie informacje chce pani uzyskać?
– Imiona, nazwiska, daty urodzenia, śmierci i miejsca zamieszkania, same podstawowe, bo akta więcej mi nie powiedzą, prawda?
– Prawda – potwierdził. – Jednak to są poufne dane i na ładne oczy pani ich nie mogę pokazać. Przykro mi.
Alicja podświadomie złapała kontakt wzrokowy z duchownym i położyła swoją dłoń na jego.
– Myślę, że jednak dla mnie może ksiądz zrobić wyjątek, prawda?
Mężczyzna uśmiechnął się pokazując rząd drobnych zębów i odwracając wzrok. Spojrzał na nią jeszcze raz i roześmiał się głośno.
– Dobrze, pokażę pani wybrane akta – powiedział, kiedy się uspokoił. – Ale na razie przeproszę panią, bo muszę wykonać telefon.
Dziewczyna odprowadziła wikarego wzrokiem.
„On jest inny”.

Kancelaria parafialna kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja z Miry była zupełnie inna od tej, którą ostatnio Alicja odwiedziła. Co prawda pomieszczenie było niewielkie, ale czyste i porządne. Nigdzie nie walały się teczki czy pudła. Znaczną część pokoju zajmowały szafy. Tylko w rogu stał stolik, a na nim komputer.
– To jakiego nazwiska mam szukać? – Mężczyzna usiadł przy klawiaturze, uprzednio naciskając przycisk włączenia.
– Wilkoszewscy – odpowiedziała dziewczyna rozglądając się.
– Żadnych wyników od roku dwu tysięcznego – powiedział po chwili. – Żadnych wyników od pięćdziesiątego piątego – powtórzył. – Jedyna nadzieja dla pani to archiwum w piwnicy. – Spojrzał na drzwi obok szafy. – Niestety nie mam uprawnień, aby tam panią wprowadzić. Tylko proboszcz mógłby to zrobić.
Alicja zagryzła wnętrze policzka.
– Proboszcz nie musi się o tym dowiedzieć, prawda? – Spojrzała w jego oczy, nie dostrzegła w nich niczego dziwnego. Tak samo brązowe, jak wcześniej.
– Przykro mi, ale nie mogę.
– Mogłabym mieć jeszcze prośbę?
– Słucham.
– Czy mogę pożyczyć rower? I zostawić tutaj swoje rzeczy na kilka godzin?
Wikariusz spojrzał na nią pytająco, ale odpowiedział:
– Tak, oczywiście. Ma pani w ogóle miejsce, żeby się zatrzymać? Tutaj niedaleko pani Agata wynajmuje pokoje.
– Pani Agata – powtórzyła Alicja. – Tej nocy tam spałam, ale z powodów osobistych u pani Agaty musiałam opuścić pokój.
– Osobistych? – zdziwił się ksiądz. – W takim razie dobrze, może pani zostawić torbę w korytarzu obok kuchni. Pani Stasi i tak dzisiaj nie będzie.
– Bardzo księdzu dziękuję!

Pod budynek biblioteki dotarła kilka minut przed dziewiątą. Po drodze musiała przeciskać się między samochodami, które zmierzały na jarmark. Zapięła swój pojazd przy metalowej rurce, a w tym samym czasie drzwi budynku zostały otworzone przez młodą kobietę.
– Zapraszam – powiedziała do Alicji z uśmiechem.
Dziewczyna przeszła przez korytarz, aby znaleźć się w głównym pomieszczeniu. Przez duże okna wpadało poranne słońce. Przy jednej z witryn stał stolik z kartką „wymień książką na inną”. Każda przestrzeń ścian była zapełniona przez półki z mniejszymi i większymi
– Przepraszam – zagadnęła do bibliotekarki wpatrzonej w ekran monitora. – Czy macie może państwo gazety z roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego?
– O jaką dokładnie gazetę pani
– O gazety z wiadomościami z regionu.
– Niestety, ale jeśli ma pani na myśli Gazetę Myszkowską i Dziennik Zachodni to musi pani udać się do biblioteki w Myszkowie. Oni mają tam wszystkie archiwalne egzemplarze.
Pod budynek, o którym powiedziała jej bibliotekarka, Alicja dojechała z lekką zadyszką. Najpierw musiała omijać samochody stojące w korku, potem jechać pod górkę. Odpoczęła nieco, gdy po sygnalizacji świetlnej miała z górki, chociaż prawie się zgubiła wjeżdżając w nie tę ulicę. Zadowolona z siebie postawiła rower przy wejściu do budynku. Zabezpieczyła go zamknięciem na kluczyk i weszła do środka.
Biblioteka miejska nie była tak duża, jak sobie to wyobrażała. Owszem, widziała przed sobą kilkanaście regałów zapełnionych książki, ale to wszystko. Alicja myślała o czymś bardziej... Spektakularnym? Sama nie wiedziała, jak to nazwać. Przechadzała się obok półek z woluminami, dopóki nie zaczepiła jej starsza kobieta.
– Szuka pani czegoś konkretnego? – zapytała splatając dłonie przed sobą.
– W sumie to tak. Chciałam zapytać czy macie państwo w posiadaniu wydania gazet z ostatnich kilkudziesięciu lat?
– Tak, oczywiście, ale tylko do przejrzenia na miejscu. – Kobieta zawróciła, machając dłonią za nią. – Jaka konkretnie gazeta i okres panią interesują?
– Głównie rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty ósmy i kilka lat przed oraz po – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – Gazeta, która pisała o wieściach z regionu.
– Jedyną gazetą publikującą w tym okresie był Dziennik Zachodni. – Bibliotekarka odwróciła się do niej i spojrzała znad okularów. – Można wiedzieć, czego konkretnie pani szuka?
– Też chciałabym wiedzieć – westchnęła dziewczyna.
Po kilku minutach Alicja siedziała w kącie czytelni z kilkoma pudłami wypełnionymi papierem.
Jako pierwsze wzięła wszystkie wydania z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego. Przejrzała ponad czterdzieści gazet, kiedy poczuła wibracje w kieszeni. Wyciągnęła telefon, dzwonił jej brat. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nikogo w nim nie było. Odebrała:
– No, co tam? – zapytała wciąż przeglądając wzrokiem kolejną stronę.
– Wczoraj, kiedy przyszedłem ze szkoły rodziców jeszcze nie było – słyszała przez głośnik słowa Filipa pomieszane ze szkolnym gwarem. – Coś mnie tknęło, żeby pójść do ich sypialni, wiesz, do komody i poszukać jakichś aktów. Skoro tam trzymają wszystkie dokumenty to pewnie akty też, nie?
– I co? – mruknęła Alicja patrząc na kolejną stronę. Wiedziała, że Filip znalazł to samo, co ona. – Pewnie nic, nie?
– Nie, znalazłem coś – odpowiedział chłopak.
Dziewczyna zamarła wpatrzona w mały nagłówek w rogu przedostatniej strony.
– O cholera – mruknęła bardziej do siebie.
– Dokładnie – potwierdził jej słowa. – Wiesz, co znalazłem?
– Nie, nie o to... – zaczęła, ale nie potrafiła skończyć wczytując się w artykuł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz