piątek, 25 listopada 2016

2. Wilkoszewscy

Alicja patrzyła tępo przed siebie. Co zobaczyła? Co poczuła? Kalejdoskop kształtów, kolorów i zapachów, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Wszystko stało się tak szybko. W jednej sekundzie Gabrysia otworzyła tę straszną książkę, a w następnej otocznie zniknęło. Pojawiła się czerń, czerwień, wszelakie odcienie szarości, błękitu i zieleni. Gorzka woń migdałów oraz czegoś jeszcze, czego dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować, chociaż kojarzyła z bardzo nieprzyjemnymi uczuciami. Niewyraźne linie przedmiotów, zakrzywiona perspektywa, zamglone kontury głów bez twarzy. Chciała uciec od tych obrazów, ale coś trzymało ją mocno. Skrępowana niewidzialnym sznurem patrzyła na sumę cierpienia, strachu i... Śmierci? Czy tak wygląda śmierć? Łzy burzyły się pod powiekami, w ustach miała knebel. Nagle przed oczami pojawiła się kobieta. Jedyne, co mogła u niej zauważyć to puste oczodoły, w których kłębiła się głęboka czerń. Nieznajoma wyciągała ku niej szkieletową dłoń.
– Ala?
Kościste paliczki prawie dotknęły jej policzka. Czuła trupi chłód, odór zgnilizny zatrzymał jej oddech.
– Ala!
Ocknęła się z sennej wizji. Spojrzała na twarz matki.
– Jedz, bo będziesz miała zimne. – Kobieta wymownie spojrzała na leżący przed córką talerz ogórkowej. – Nie smakuje ci?
– Jest w porządku – odpowiedziała cicho. Przez pewną chwilę zapadła cisza przerywana stukaniem łyżek i porcelany. – Byłam dzisiaj w piwnicy – powiedziała cicho.
– W piwnicy? – powtórzyła jej matka. – Po co?
– Nie bałaś się? – Ojciec doskonal znał jej największy lęk. – Chyba jesteś świadoma, że ciemne, rzadko używane pomieszczenia to doskonałe schronienie dla pająków?
– Tak – odpowiedziała krótko zdając sobie sprawę z tego, że już nie pamiętała o pająku. – To znaczy, nawet nie pomyślałam o tym. Po prostu tam poszłam.
– Dowiemy się, w jakim celu? – Elżbieta nie ustępowała.
– Chciałam spakować książki ze szkoły, żeby nie zajmowały tyle miejsca. Wzięłam jeden z tych spłaszczonych kartonów leżących pod ścianą.
– Stało się tam coś, o czym chciałabyś nam powiedzieć? – Mężczyzna spojrzał na nią znad okularów.
Alicja spojrzała na swój talerz Czy powiedzieć im o wszystkim?
– Strąciłam jedno z pudeł, bo wystraszyłam się pająka.
– Posprzątałaś je, chociaż? – dopytała z przekąsem kobieta.
– Pójdziemy tam i posprzątamy, dobrze? – Odpowiedział Jacek. – Razem.
Dziewczyna kiwnęła głową. Ponownie zapadła cisza.
– Znalazłam coś jeszcze – odezwała się nie wytrzymując. – Stary album. Pierwsze zdjęcie jest sprzed ponad wieku, z podpisem Wilkoszewscy. To nasza rodzina?
Rodzice dziewczyny spojrzeli na siebie nic nie mówiąc.
– Kim byli ci ludzie? – dopytywała Alicja.
– To rodzina ze strony twojej matki – odpowiedział ojciec. – Niestety nie utrzymujemy z nimi kontaktu.
I nikt o więcej nie pytał.
~*~
Jacek nie do końca wiedział, co dzieje się z jego córką. Przecież od lat ćwiczył z nią opanowanie strachu.
Pamiętał, jej paniczny strach z przed kilkunastu lat. Nie mogła nawet patrzeć na animowane stawonogi, a co dopiero na te prawdziwe. Elżbieta chciała pójść z nią do specjalisty – psychologa, może psychiatry, ale on wziął sobie za cel pomóc pierworodnej. Jego moc naprawdę ułatwiała pokonywanie lęku. Wszystko szło doskonale, dopóki jakiś bachor z gimnazjum nie stwierdził, że podczas lekcji będzie śmiesznie, kiedy położy na ramieniu Alicji pająka. Od tamtej pory musiał całą pracę zaczynać od początku. Czyżby był tak ślepy w swoich umiejętnościach, że nawet nie zauważył energii córki? Był pewien, że nie była jeszcze gotowa na samotne wejście do piwnicy. A tu coś takiego! Impuls, który pozwolił jej przełamać lęk tylko na chwilę. Tylko skąd on się wziął? Z jakiego powodu teraz? Dlaczego tak krótko, że nie potrafiła sama tutaj wrócić?
Stanął tuż za jej plecami przy wejściu do korytarza podziemi.
– Co czułaś, kiedy sama tutaj przyszłaś? – zapytał cicho.
Położył dłoń na ramieniu Alicji. Musiał sprawdzić jej emocje.
– Gdy tutaj szłam to kompletnie nic. To znaczy, głównie znudzenie. Nie miałam, co robić to stwierdziłam, że mogę w końcu posprzątać te książki – odpowiedziała. Czuł lekkie napięcie jej ciała. – Później, kiedy pojawił się pająk to strach, sam wiesz, chciałam uciekać. Szybko się wycofałam przy okazji przewracając to pudło i gubiąc klucz.
– Ale wróciłaś po niego? – Posłał w stronę jej kręgosłupa małą, niewidzialną iskrę.
– Wróciłam. Miałam go zostawić?
Trafił tak celnie, że musiał się odsunąć. Jego iskra odbiła się od swego rodzaju bariery podwajając lub może nawet potrajając swoją siłę.
– Wchodzimy? – zapytał patrząc na oświetlony korytarz. – Spróbujesz sama?
Skinęła głową robiąc krok. Potem kolejny i następny. Jacek zmarszczył brwi na ten widok. Czy naprawdę coś przeoczył? Stanęli przy drzwiach do ich prywatnej piwnicy. Mężczyzna otworzył je i zapalił światło.
– A tutaj?
Alicja spojrzała na niego. W jej oczach dostrzegł coś dziwnego. To wciąż była jego dziewiętnastoletnia córka patrząca wzorkiem siedmiolatki, lecz w głębi źrenic dostrzegł coś jeszcze. Coś, czego nie potrafił zdefiniować. Dziewczyna złapała go za rękę i dopiero wtedy przekroczyli próg. Dokładnie o to mu chodziło.
Poczuł zwiększoną dawkę energii przez nią przepływającą. Jakby już ją znał, skądś kojarzył, chociaż nigdy tak naprawę się z nią nie spotkał. Nawet nie potrafił jej określić. To nie jest na jego umiejętności. Koniecznie musi porozmawiać o tym z Elą.
~*~
Alicja długo nie mogła zasnąć. Zmieniała pozycję i miejsce na łóżku, co kilka sekund, ale to nie pomagało. Wciąż czuła energię albumu, jednak nie tak mocno, jak wcześniej. Była przekonana, że mogłaby do niego dotrzeć, chociażby był na drugim końcu miasta. Po spotkaniu z Gabrysią od razu wróciła do mieszkania. Przyjaciółka nie chciała jej zostawiać samej, zaoferowała pomoc, a potem, co dziesięć minut wysyłała wiadomość z pytaniem o samopoczucie. Przestała dopiero wtedy, kiedy Alicja zadzwoniła do niej i zapewniła, że wszystko w jak najlepszym porządku i następnego SMS–a przypłaci życiem. Oczywiście dziewczyna kłamała o wszystkim. Cały czas wracała myślami do strasznej wizji. Nie rozumiała jej. Nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Wstała z zamiarem napicia się wody. Z pomrukiem niezadowolenia podniosła pustą butelkę. Spojrzała na zegar w telefonie: druga czterdzieści osiem.
„Pięknie.”
Cicho przeszła przez pokój i wyszła na korytarz. Czuła czyjąś obecność w kuchni. Na palcach zrobiła kilka drobnych kroczków. Wychyliła się zza rogu. Przy oknie stała jej matka. Patrzyła na oświetlone podwórko. Nagle z cienia wyszedł ojciec. Zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami.
– Coś się stało – powiedziała kobieta. – Nie bez powodu Ala znalazła ten album. Nie czujesz tego?
– Nie. Może to...
– Nie bądź śmieszny. Gdyby to było to, już dawno by się ujawniło.
– Coś w niej musi być. Tak jak jest w Filipie.
– Może ona jest, jak córka
– Gabrysia? Na pewno nie. W końcu twoja siostra wyszła, za kogo wyszła. Ja a Andrzej to jednak znacząca różnica.
Zapadła głęboka cisza.
– Czujesz? – Mężczyzna rozejrzał się, ale machnął ręką. – Chodźmy spać, już późno. Alicja uciekła do swojego pokoju. Teraz z pewnością nie zmruży oka.
Zegar wskazywał piątą osiemnaście.
~*~
Alicja siedziała na dachu opuszczonej od wielu lat fabryki. Nogi zwiesiła z krawędzi i pozwalała, aby wiatr lekko rozwiewał jej włosy. Dzisiejszy dzień był chłodniejszy od wczorajszego, a przynajmniej tutaj – na wysokości czwartego piętra. Dziewczyna miała stąd doskonały widok na część naprawdę zamkniętego terenu, gdzie stały maszyny burzące, a strażnik zaglądał tam więcej niż dwa razy dziennie. Żałowała każdej zniszczonej przez ogromny dźwig z kulą cegły. Z tamtym budynkiem wiązały się jedne z jej najlepszych wspomnień, a teraz każdy z obiektów miał zostać poddany rozbiórce. Z pewną dozą obojętności przeszła obok tabliczki z napisem „Grozi zawaleniem!”, kiedy wchodziła do środka. Wewnętrznie czuła, że ściany zawalą się wtedy, kiedy ona będzie już daleko stąd.
Ktoś wyszedł z dziury prowadzącej na niższe piętro. Wraz z wiatrem poczuła zapach owoców cytrusowych. Odwróciła się spokojna, wiedząc, kogo może się spodziewać. Gabrysia szła uśmiechnięta w jej stronę. W głowie Alicji zawibrowały słowa rodziców podsłuchane wczorajszej nocy.
– Dzień dobry – przywitała się młodsza. – Jak się czujesz?
– Dzień dobry. Znacznie lepiej, niż wczoraj. To znaczy, wiesz – ścisnęła swoją torebkę – wciąż go czuję, ale nie aż tak, żeby się go bać.
– W jaki sposób go czujesz? – zapytała Gabrysia siadając obok. – Jakby był jakąś osobą czy tylko energię?
Alicja zawahała się. Rozejrzała się po krajobrazie przed nią. Drzewa stały nieruchomo, a jednak odnosiła wrażenie lekkiego wietrzyku.
– Po prostu jest. Wcześniej biła od niego tak wielka moc, że przenikała moją skórę i kości. Mogłam boleśnie poczuć każdą komórkę z osobna, moje nerwy szalały, mózg przetwarzał tyle informacji, że nie mogłam nadążyć. Teraz jest zupełnie inaczej, spokojniej. Patrz. – Wyjęła album i otworzyła go na losowej stronie. – Widzisz? Nic się nie dzieje. Nic złego, oczywiście. Czuję lekkie mrowienie, ale jakby dodawało mi sił. Mówiłam ci, gdzie go znalazłam?
– W piwnicy?
– No właśnie! – zgodziła się Alicja. Wstała i odeszła na kilka kroków. – W piwnicach są pająki, nie? Normalnie to nie poszłabym tam sama. Dopiero ojciec mi to uświadomił. Wczoraj rano ubzdurałam sobie, że posprzątam książki ze szkoły, ale żeby to zrobić musiałam iść po pudła. I co? I poszłam.
– No mówiłaś, tam był pająk? Myślałam, że rady wujka działają. Uważasz, że to ma jakiś związek z tym albumem?
– Jestem tego prawie pewna. – Stanęła obok niej marszcząc brwi. – Myślisz, że to jakiś duch?
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Zamyśliła się na chwilę. Wstała i przeszła obok przyjaciółki.
– Wątpię, żeby to był duch. Jeśli już to raczej ten z tych dobrych. Nie masz żadnych luk w pamięci? Wiesz, co robiłaś od wczoraj? – Gabrysia stanęła na drugim końcu dachu.
– Zdecydowanie – odpowiedziała pewnie, odwracając się tyłem. Nabrała głęboko w płuca powietrza. – Mam wrażenie, że mogę robić niesamowite rzeczy!
Młodsza schyliła się, podnosząc kawałek gruzu. Zważyła go w dłoni i rzuciła w kierunku Alicji, która krzyknęła, kiedy trafił w jej plecy.
– Co to było?! – zapytała z wyrzutem, próbując masować bolące miejsce. – Dlaczego we mnie czymś rzucasz?
– Przeprowadzałam eksperyment. – Gabrysia wyszczerzyła się do niej. – Już wiemy, że nie masz żadnych super mocy. Inaczej jakoś byś się obroniła.
– Jeszcze tego by brakowało, żebym przez jakąś rzecz została superbohaterką. Byłabym lepsza, niż spider–man! – zaśmiała się głośno. – Ale tak na serio, nie przychodzi ci nic do głowy?
– Wiem, że uważasz mnie za jakiegoś eksperta, ale jedyne, co przychodzi mi do głowy to przeklęty przedmiot. Musiałabyś iść do jakiegoś egzorcysty lub kogoś podobnego – odpowiedziała ze smutkiem. Chciała pomóc kuzynce. Chciała wiedzieć, co takiego ma w sobie ten album. – Ala?
Odwróciła się do niej. Alicja stała zapatrzona w kamień, który trzymała w dłoni. Obracała go powoli, jakby chcąc dostrzec w nim coś więcej.
– To album mojej rodziny, nie? Naszej rodziny. Dlaczego nic o niej nie wiemy? – zapytała chowając przedmiot do kieszeni. Wydawała się nieobecna.
– Znaczy, wiemy, że babcia i dziadek przeprowadzili się tutaj, tak? A nasi pradziadkowie? Znasz innych kuzynów ze strony matki? Dlaczego tak rzadko widujemy się z Bartkiem, Antkiem i Marysią? Ostatni raz widziałam ich kilka lat temu!
– Nie wiem – odpowiedziała wzruszając ramionami. – To jakieś nienaturalne?
Starsza otworzyła książkę, przekartkowała i pokazała kuzynce.
– Widzisz tę kobietę? – Palcem wskazała na nieznajomą trzymającą się za rękę z jakimś mężczyzną. – Nie wydaje ci się do kogoś podobna?
Gabrysia przyjrzała się mrużąc oczy.
– Ten wzrok jest jakiś znajomy – mruknęła.
– Bo widzisz go codziennie przed lustrem. – Alicja zabrała album. – Ty masz takie oczy.
– Daj mi to. – Młodsza prawie wyrwała wolumin.
Alicja zaczęła chodzić po dachu. W dłoni znowu pojawił się kamyk. Podrzucała go, głęboko zastanawiając się nad czymś. Stanęła na krawędzi. Gdzieś w oddali usłyszała przejeżdżający pociąg. Na niebie samolot zostawiał za sobą białą smugę. Nie może tego wszystkiego tak zostawić. Co takiego jest w Filipie? Co siedzi w niej?
– Mam genialny pomysł! – powiedziała w końcu do Gabrysi, która przyglądała się kolejnym fotografiom. – Ale na razie musimy spadać, bo ktoś tutaj idzie.
Nastolatka jęknęła w duchu. Doskonale znała genialne pomysły swojej kuzynki.
~*~
Alicja siedziała przy biurku z kartką papieru. Na samym dole napisała swoje imię, nazwisko i datę urodzenia. Linią połączyła swoją osobę z bratem, a kolejną z rodzicami. W końcu miała rozrysowane trzy pokolenia z samymi nazwami. Najstarsze z nich – dziadkowie – było dla niej zupełnie abstrakcyjne, nie mówiąc o wcześniejszych. Nie miała prawie żadnych informacji o Lipcach, prócz tego, że przeprowadzili się do miasta, jako młodzi ludzie. Hagarów ostatni raz widziała na chrzcie Filipa, więc nie pamiętała za wiele. Jeśli chciała zrobić drzewo genealogiczne, musiała dotrzeć głębiej. Potrzebowała informatora.
Rodziców wykluczyła na samym początku. Zdecydowanie zabroniliby jej szukać jakichkolwiek więzów rodzinnych. Mogliby też zadzwonić do innych, aby nic nie mówili. Wujek Janek mieszkał na drugim końcu Polski, co też czyniło go złym źródłem. Alicja wybrała najbliższe, wiarygodne wyjście – ciocię Karolinę; kogoś bardzo wygadanego, jeśli odpowiednio się podejdzie do tematu, ale równocześnie podejrzliwego. Będzie musiała uważać.
Jeszcze tego samego dnia, którego rozmawiała z Gabrysią, pojawiła się przed furtką prowadzącą do posiadłości państwa Nosowskich. Zawsze nieco zazdrościła im sytuacji materialnej. Alicja miała wrażenie, że posiadali wszystko, czego pragnęli. Duży dom z przestronnymi pokojami, który wydawał się willą w porównaniu do mieszkania Hagarów. Zawsze najnowsze sprzęty i samochody, najmodniejsze ubrania i biżuteria. Oczywiście dziewczyna kochała zarówno kuzynkę, jak wujostwo, ale nigdy nie lubiła odwiedzać tego miejsca. Mimo to, dziwnie spokojna nacisnęła przycisk domofonu.
– Słucham? – Usłyszała zniekształcony głos.
– To ja, ciociu, Ala – odpowiedziała, a po chwili przemierzała wybrukowaną ścieżkę.
Drzwi otworzyły się, kiedy była metr przed nimi.
– Gabrysi jeszcze nie ma – powiedziała kobieta. – Ale mogę zrobić ci herbaty.
– Dziękuję, ale ja bardziej do ciebie, niż do Gabrysi. – Alicja przeszła przez próg i zdjęła buty.
– Do mnie? – zdziwiła się Karolina, zamykając drzwi. – No dobrze, chodź.
Weszły do jasnej kuchni. Blaty lśniły, a od narzędzi kuchennych odbijały się promienie słońca. Było tutaj coś, co ukuło duszę dziewczyny.
– Herbata? Kawa? Sok? – zapytała kobieta
Alicja usiadła na stołku barowym przy wysepce na środku pomieszczenia.
– Sok, jeśli można. Teraz jest zbyt upalnie na jakiekolwiek gorące napoje. – Alicja układała w głowie dziesiątą wersję rozpoczęcia rozmowy.
– To, co cię do mnie sprowadza? – Karolina postawiła wysoką szklankę przed nią, a sama oparła się rękami o blat.
– Mam zamiar stworzyć drzewo genealogiczne naszej rodziny, ale moja jedyna wiedza sprowadza się do dziadków. Zastanawiałam się czy może ty, ciociu, nie mogłabyś powiedzieć mi czegoś więcej.
– Rozmawiałaś o tym z mamą? Bo jak rozumiem chodzi ci o naszą gałąź?
– Ani mama, ani tata nie chcą mówić za wiele o swoich przodkach. Jedyne, czego mogę dowiedzieć się od nich to tylko te trzy pokolenia, o których i tak już wiem.
– Czy powiedziałaś im, do czego jest ci potrzebna ta wiedza? – Karolina patrzyła prosto w oczy siostrzenicy.
Alicja oddawała spojrzenie. W czarnych źrenicach dostrzegała jakąś nieznajomą część, która jednak była jej ciotką. Im dłużej wytrzymywała bez mrugnięcia, tym czuła w sobie większą moc. Mimo tego, że album został kilka kilometrów dalej.
– Czy mogłabyś odpowiedzieć mi na kilka pytań? Tylko kilka i sobie pójdę, a ty będziesz mogła o tym zapomnieć. – Słowa, jakby nie należały do niej, ale przyjęła je wiedząc, że mogą dać jej odpowiedzi. Ciotka rozchyliła nieco usta i kiwnęła głową. Czy w jej oczach zaczął się huragan? – Co wiesz o babci Ali? O swojej matce?
– Moja matka... – powtórzyła Karolina, jakby była nieobecna. – Alicja Lipiec, z domu Wilkoszewska. Urodzona osiemnastego kwietnia tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku we wsi Pustkowie Włodzijarskie . W wieku 18 lat wzięła ślub, którego jej rodzina nie popierała. – Palce kobiety zaczęły zaciskać się na blacie. – Trójka dzieci. Karolina, Elżbieta i Jan.
Spuściła głowę na kilka sekund. Alicja nie wiedziała, co się z nią dzieje. Pierwszy raz widziała ją w takim stanie.
– Ciociu? – zapytała niepewnie.
– Lepiej będzie, jak już pójdziesz. – Oczy krewnej mroziły, w tęczówkach widać było niebieskiego kryształki. – Nie przychodź tutaj więcej.
– Przepraszam – zdołała tylko wyszeptać Alicja i wybiegła.
Zatrzymała się dopiero na ulicy. To wszystko, co ją spotkało było niewiarygodne. Jakby była w jakimś śnie. Spojrzała na zegarek: trzynasta czternaście. Rozejrzała się po okolicy i ponownie sprawdziła: trzynasta czternaście.
„Pięknie. Zaczynam wariować.”
Z torebki wyjęła zeszyt i zapisała:
Alicja Lipiec (Wilkoszewska), ur. 1942 w Pustkowiu Włodzijarskim, ślub: 18 lat, 3 dzieci”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz