piątek, 23 grudnia 2016

6. ruiny

Alicja już wiedziała, dlaczego nazwisko jej dziadków powoduje milknięcie ludzi we wsi. Krótka, jakby przypadkowa wzmianka w gazecie rozjaśniła jej to, czego próbowała dowiedzieć się odkąd przybyła na Śląsk. W mgnieniu oka przejrzała kolejne stosy, żeby móc przeczytać coś więcej na ten temat, ale nikt już o tym nie pisał, a autor podpisał się tylko inicjałami. Kolejne jego artykuły pojawiały się sporadycznie, aby pod koniec lat dziewięćdziesiątych kompletnie zniknąć.
W dodatku telefon od Filipa ją zaniepokoił. Chłopak znalazł w szafce rodziców akt zgonu babki. Coś, czego jej nie udało się odszukać; jeden z punktów zapalnych wyjazdu. Nie miała do tego żadnych dobrych przeczuć. Zresztą, cokolwiek czuła odkąd się pojawiła we wsi na pewno nie było pozytywne.
Z biblioteki wyszła o piętnastej, kiedy starsza pani wygoniła ją z czytelni. Po drodze pożywiła się czymś w rodzaju kebabu z budki przy drodze. Nad miastem zbierały się ciemne chmury. Alicja nie mogła zostać tam dłużej, musiała dotrzeć do księdza, a w międzyczasie odwiedzić cmentarz w Żarkach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie zna imienia wikariusza.
Przypięła swój pojazd do bramy wjazdowej. Rozejrzała się po najbliższych nagrobkach. Żaden z nich nie pasował do pogrzebu z przed pięćdziesięciu sześciu lat. Alicja szła patrząc na poszczególne nazwiska wygrawerowane na jasnym lub ciemnym marmurze. Można powiedzieć, że sztuczne kwiaty i w większości czerwone znicze dodawały nieco kolorytu temu przygnębiającemu miejscu, ale nie to było ważne dla dziewczyny. Na samym końcu dostrzegła starsze groby – zwykłe kopczyki porośnięte trawą i chwastami z drewnianymi, rzadziej metalowymi, krzyżami oraz zatartymi nazwiskami.
Chociaż siła, z jaką przyciągał ją grób przodka była słaba już na samym wejściu to zmniejszała się z każdym kolejnym krokiem; jakby wyczerpująca się bateria. Stanęła nad zarośniętym nasypem. Krzyż stanowiły dwie zespawane rurki, tarcza z nazwiskiem zdążyła zrobić się całkowicie biała. Mimo tego Alicja wiedziała, kogo szczątki leżą kilka metrów pod ziemią.
Dziewczyna kucnęła. Opuszkami palców musnęła grudki ziemi. Dotyk złączył się z grzmotem kilka kilometrów dalej. Silny podmuch wiatru sprawił, że musiała podeprzeć się na dłoni. W tym samym momencie nieregularna kreska rozświetliła czarne niebo. Z kolejnym hukiem Alicja poczuła ból w okolicach potylicy. Stęknęła przez zęby. Opadła na kolana. Spojrzała na swoje ręce. Zobaczyła czarne kropki tańczące na skórze, jakby mrówki wspinające się coraz wyżej. Odskoczyła. Kątem oka dostrzegła ruch. Upadła na plecy. Ból z tyłu głowy zaczął promieniować do kręgosłupa. Łapczywie łapała oddech Ktoś pochylił się nad nią. Zakapturzona postać dotknęła swojego czoła i zniknęła dokładnie tak, jak reszta świata.
Cała scena miała jednego świadka – małą wiewiórkę siedzącą na najniższej z gałęzi starego dębu. Czarnymi oczkami bacznie obserwowała ruchy dwójki ludzi. Wyraźnie wyższa postać oddaliła się pospiesznym krokiem, zostawiając mniejszą prawie u stóp drzewa. Chwilę potem z nieba spadł deszcz tworząc białą ścianę. Zwierzę przebiegło kilka kroków w stronę swojej dziupli. Wystawiła sam nosek instynktownie wiedząc, że zdarzy się coś, co warto widzieć.
Spadające krople tworzyły miniaturowe kratery w glebie. Ziemia przy jednym z grobów zaczęła wyraźnie pulsować. Gryzoń nie zważając na pogodę wystawił łebek i pociągnął kilka razy nosem. Jego sierść nagle zjeżyła się od początku wąsów do końca ogona. Spod krzyża wyraźnie coś wychodziło. Ruda uciekła w najdalszy kąt swojego schronienia. Trzęsąc się zwinęła w kłębek, starając się przeczekać działanie zła.

Alicja obudziła się dokładnie w tym samym momencie, kiedy ostatnia kropla spadła na jej ciało. Jęknęła próbując podnieść się do pozycji półsiedzącej. Jej głowa pękała, a w dodatku czuła się cała mokra. Zmusiła zesztywniałe ciało do ruchu. Rozejrzała się, a jej kręgi szyjne trzasnęły. Poczuła się nieco lepiej. Uświadomiła sobie, że wciąż jest na cmentarzu i prawdopodobnie przeleżała tam całą ulewę, ale nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego upadła. Spróbowała wstać podtrzymując się na pobliskiej płycie nagrobnej. Opanowała drżenie nóg. Nie widziała nikogo w pobliżu. Słońce już nie pokazało się zza chmur. Dziewczyna chwyciła leżący obok plecak i z chlupiącą wodą w butach przeszła do bramy głównej.
Przystanąwszy przy rowerze po raz pierwszy pomyślała, że nie powinna przyjeżdżać do Pustkowia. Zatrzymując wzrok na niespodziance przywieszonej do kierownicy zrobiło jej się niedobrze. Jednocześnie przypomniał się ból uderzenia oraz czarna postać. Ktoś, zapewne mieszkańcy wsi, próbuje ją nastraszyć. Rozejrzała się wokół, ale nie widziała niczego, oprócz kilku samochodów.
„Oni wciąż w to wierzą”, przemknęło jej przez myśl.
Złapała w dwa palce sznureczek obwiązany wokół chwytów i odwiązała go. Na jego końcu huśtała się okrągła głowa ptaka.
„Witam w polskiej wersji Ojca Chrzestnego”, pomyślała z przekąsem.
~*~
Marcel był wdzięczny swojemu wujowi, że przeniósł go do tej wsi. Wreszcie mógł odpocząć od dużego miasta, harmidru samochodów, przechodniów i zanieczyszczeń. Teraz, kiedy spał przy otwartym oknie, budziły go odgłosy ptactwa domowego albo bydła. Wieczorami czuł zapach gospodarstwa, co w pierwszych tygodniach było uciążliwe, ale w końcu się przyzwyczaił.
Lubił spacerować po tych dwóch długich uliczkach, na które składała się cała wieś. Dzięki temu mógł poznać każdego mieszkańca i odbyć z nim krótszą lub dłuższą pogawędkę. W szczególności darzył sympatią rozmowy ze starszymi osobami. Panie w długich spódnicach i panowie w spodniach na kant, którzy przychodzili na każde nabożeństwo, koronkę czy różaniec byli jego osobistym serwisem informacyjnym. Wiedział o wszystkim z dużym wyprzedzeniem. Czasami myślał, że starsi planują innym przyszłość, a ci tylko dla spokoju się temu podporządkowują.
Jednak najbardziej cenił ciszę. Mógł wyjść do lasu czy na łąkę i zastanowić się nad kolejnym kazaniem, pomodlić się lub – jak to było w pierwszych dniach tutaj – odzyskać równowagę psychiczną. Teraz szedł powoli między drzewami ściskając w dłoni paczkę papierosów. Od dawna nie miał żadnego w ustach. Zastanawiał się czy to wszystko jest warte powrotu.
„Przecież przez jednego nie wrócę do nałogu.”
Spojrzał na kartonik, który już przypominał harmonijkę. Telefony, które dzisiaj otrzymał i wykonał zupełnie zaburzyły wszystko, co do tej pory osiągnął. Dlaczego musiało trafić akurat na niego? Już miał ułożony doskonały plan na całe swoje życie – jeszcze trzy, może cztery razy przeniósłby się do innych małych wsi, aż w końcu osiadłby na jednej z nich i żył w spokoju do śmierci. Myślał, że wszystko skończyło się wraz z tą cholerną inkantacją, nikt nie będzie mu zawracać głowy.
– Bóg ma dla ciebie inne plany, Marcel, pogódź się z tym – tak powiedział jego wuj tym samym kończąc ostatnią z rozmów.
Mężczyzna miał ochotę rzucić telefonem w ścianę. Czy on tak dużo wymaga?
Wyjął jednego papierosa i włożył do ust. Prawie pełną paczkę wcisnął do kieszeni. Deszcz, który padał wcześniej sprawił, że powietrze stało się wilgotne. Na szczęście nie wpłynęło to na tytoń. Po chwili dym wypełnił jego płuca, a z każdym wydechem ulatywały z niego negatywne emocje.
Szedł brzegiem lasu, więc z łatwością zauważył, kiedy ktoś kilka metrów przed nim zniknął między drzewami. Niebo było zachmurzone, dlatego wolał się nie zapuszczać głębiej, a i innym odradzałby to. Przyspieszył kroku, żeby dogonić nieznajomego, ale ten zniknął gdzieś chwilę później.
– Halo! – krzyknął w ciemność lasu.
– Ależ mnie ksiądz nastraszył! – Zza drzewa wychyliła się Alicja. – Nie mógł się ksiądz ubrać jakoś inaczej, tylko tak na czarno? Prawie zawał miałam!
– Przepraszam, nie wiedziałem, że spotkam tutaj kogoś. Nie powinnaś być w pokoju? Mówiłaś, że chcesz odpocząć.
Przez brak światła nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy. Gdy przyjechała do niego wieczorem była cała mokra i brudna. Nie mógł jej odmówić noclegu. Nie chciała powiedzieć skąd wziął się jej wygląd, ani co znalazła w bibliotece. Odpowiadała bardzo oszczędnie. Marcel wiedział, że coś się stało. Jego wuj wiedział to już kilka godzin wcześniej.
– Potrzebowałam świeżego powietrza – powiedziała po chwili. – Ksiądz pali?
Mężczyzna spojrzał na papierosa wypalonego w połowie, a potem zaciągnął się głęboko.
– A ja potrzebowałem nikotyny – odpowiedział starając się wydychać dym tak, aby dziewczyna go nie poczuła. – Ksiądz też człowiek.
– Może ja też tego potrzebuję – mruknęła patrząc gdzieś w bok.
– Ode mnie tego nie dostaniesz i lepiej nie próbuj, a teraz chodź. – Podszedł do niej i objął ramieniem. – Robi się zimno.

Alicja obudziła się, kiedy Słońce było wysoko na niebie. Ksiądz Marcel pozwolił jej położyć się na kanapie w malutkim salonie. Zioła, które wypiła wczorajszego wieczoru pomogły w przespaniu całej nocy bez żadnych koszmarów. Jednak odkąd otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że to już nie są marzenia senne, nie opuszczało ją złe przeczucie, ale nie dotyczące bezpośrednio jej osoby. Dla pewności wysłała wiadomości do Filipa i Gabrysi.
Wikariusz, jak na dobrego kleryka przystało, umożliwił dziewczynie zjedzenie normalnego śniadania w kuchni i przechowanie bagażu. Podczas posiłku podzieliła się z nim swoim planem. Chciałaby odszukać w lesie dworek, który zamieszkiwali niegdyś Wilkoszewscy. Miała nadzieję znaleźć tam coś wartościowego.
Dziewczyna wyszła na ulicę mrużąc oczy z powodu nadmiernych promieni. Nie wiedziała, do którego lasu powinna iść, aby znaleźć budynek. Wyeliminowała ten, z którego przyszła w sobotę – był zbyt rzadki i z łatwością można dostrzec dworek stojąc na asfalcie. Ten na wschód od wsi też nie pasował jej na miejsce, gdzie ktokolwiek by coś zbudował – teren na pewno nie byłby temu przychylny. Został jej tylko jeden. Założyła okulary przeciwsłoneczne na nos i pewnie ruszyła przed siebie.
– Szefowo! – Z rozmyślań wyrwał ją nieznajomy głos. – Księżniczko najpiękniejsza!
Odwróciła głowę i zobaczyła dwóch mężczyzn siedzących pod sklepem. Jeden z nich miał kapelusz rybacki naciągnięty prawie na same oczy. Drugi całkowicie rozpiętą koszulę w kratę.
– Może kierowniczka poratowałaby jakąś piątką? – zapytał ten po prawej.
– Nie mam, przykro mi – odpowiedziała i odwróciła się w swoją stronę.
– To dwójką chociaż! – nieznajomy nie dawał za wygraną.
Alicja przystanęła i zatrzymała jedną z myśli w głowie.
– Dam dwa złote, jeśli powiedzą mi panowie, gdzie jest stary dom Wilkoszewskich.
Mężczyźni spojrzeli po sobie.
– To pani jest tą, która o nich pyta – stwierdził jeden.
– My nie urodzeni wczoraj – oznajmił drugi. – Nie mówimy o takich rzeczach.
Pierwszy szturchnął go łokciem.
– My nic nie wiemy.
– Jak panowie chcą, ale piwa to chyba dzisiaj nie będzie. – Alicja wzruszyła ramionami, odwróciła się i zaczęła odchodzić.
– Szefowa zaczeka – usłyszała po chwili. Mężczyźni przywoływali ją stojąc w cieniu przy budynku sklepu. – Szefowa da nam po piątaku i coś powiemy.
– Coś?
Pijacy spojrzeli na nią znacząco.
– Dobra, mam tu dyszkę dla panów – powiedziała wyjmując banknot z plecaka. – Najpierw panowie mi powiedzą to coś, a potem zobaczymy czy to faktycznie jest przydatne.
– Dom Wilkoszewskich jest w tamtym lesie. – Ten z kapeluszem wskazał na drzewa, gdzie zmierzała właśnie dziewczyna. – Szefowa pójdzie tamtą drogą, gdzie się krową pasą, potem skręci w prawo i znajdzie ścieżkę. Sama trafi.
– Tylko trza uważać, im bliżej się jest, tym łatwiej się pogubić – stwierdził ten z rozpiętą koszulą. – Wilkoszewskich nie ma, ale ich czary jeszcze działają.
– Czary? O czym pan mówi?
– Szefowa go nie słucha, on pijany już jest. A teraz dyszka. – Mężczyzna wyciągnął dłoń.
– Dyszka zaraz – odpowiedziała Alicja patrząc mu w oczy. Czy tym razem zadziała? – O jakich czarach mówicie?
– Podobno Wilkoszewscy uprawiali czarną magię – powiedział jeden. – Mieli swoje sposoby, żeby ludzie robili to, co chcieli.
Dziewczynie zrobiło się słabo. Próbowała złapać się czegoś, aby nie upaść. Pod dłonią poczuła chropowatą ścianę. Zamknęła oczy i spuściła głowę.
– Wszystko w porządku? – usłyszała pytanie jednego z mężczyzn. Nie była teraz w stanie rozróżnić ich głosów.
– Tak, tak – odpowiedziała po dłuższej chwili.
Ugryzła wnętrze policzka. Słowa odbijały się w jej czaszce.
„Czarna magia, czarna magia. Magia!”
– Proszę. – Wyciągnęła papier przed siebie. – I dziękuję. Odepchnęła się od budynku. Skupiła się na pójściu prosto przed siebie.

Las od samego początku wydał jej się osobliwy. Wczorajszego wieczora nie weszła nawet w połowie tak daleko, jak dzisiaj, a czuła coś dziwnego. Szła pomiędzy drzewami wdychając głęboko zapach żywicy. Czuła na sobie czyjś wzrok, ale za każdym razem, kiedy się rozglądała nikogo nie widziała. Obecność nieznajomego była tak silna, jak gdyby szedł obok niej.
Tak naprawdę po przejściu linii drzew nie potrzebowała dokładnej drogi. Już na początku zboczyła ze ścieżki na rzecz przedzierania się przez krzewy jeżyn, niskie drzewka i rozwieszone pajęczyny. Skóra na nogach oraz rękach była pooznaczana malutkimi białymi i czerwonymi kreskami. Dziewczyna była pewna, że w jej włosach znalazł się co najmniej jeden pająk. Mimo wszystko szła przed siebie.
Nie wiedziała dokładnie, w jaki sposób dotarła do małej polanki, na której stały ruiny. Ona przecież tylko stawiała kolejne kroki. Nawet nie wiedziała, gdzie się znajduje. Wewnętrzny racjonalista podpowiadał jej, że powinna się bać, czuć chociaż szczyptę strachu. Jednak jedyne, co odczuwała to ściśnięte serce i gulę w gardle na widok starych murów zbudowanych z cegły, z których odłaził jasny tynk i farba, zawalonego w jednej czwartej zadaszenia z czerwonej dachówki oraz zabitych deskami okien.
Powoli podeszła do porośniętych mchem i trawą schodów. Stojąc między dwiema kolumienkami usłyszała brzęczenie pszczół, ale nie przejęła się tym. Dotknęła omszałego drewna. Dźwięk owadów wzmógł się. Jednak kiedy chciała pchnąć drzwi, a one nie ustąpiły, nagle zrobiło się niewiarygodnie cicho. Odwróciła się, ale nigdzie nie dostrzegła zwierząt. Rozejrzała się najpierw wokół siebie, a potem powoli przetoczyła wzrok po każdym z drzew wyznaczających linię lasu. Nie dostrzegła niczego niepokojącego.
Zaczęła iść wokół dworku. Wyciągnęła dłoń, aby palcami muskać dziką roślinność. Za każdym razem, kiedy skóra zetknęła się z liśćmi czuła przepływ energii. Jakaś jej część przechodziła do krzewu, ale wracała w odmienionej formie. Dawało jej to szczęście, jakiego nie czuła od dawna.
– Magia – szepnęła do siebie.
Uśmiechała się do siebie, dopóki tuż obok niej przebiegła wiewiórka. Wówczas dziewczyna ocknęła się, jakby ze snu. Już wiedziała, że ktoś się do niej zbliża, jakaś znajoma energia w szybkim tempie zbliżała się do jej osoby. Rozglądała się, lecz nikogo nie widziała. Wyszła za róg budynku i dopiero wtedy dostrzegła znaną jej sylwetkę. Mężczyzna podbiegł do niej z uśmiechem na ustach.
– Co ty tu robisz? – zapytała na powitanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz